niedziela, 29 grudnia 2013

Powrót


Wiem, że było wam beze mnie źle, więc w końcu zdecydowałem się wrócić i znów cieszyć was swoją obecnością! Dobra, starczy żartów. Najadłem się, odpocząłem, teraz czas na powrót do obowiązków. Zróbcie podobnie, mając jednak na uwadze, że już lada moment sylwester, a dzisiaj pierwszy z konkursów TCS. Póki co z tym was zostawię, a sam wybijam wytopić to, czym się zalałem przez ostatnie 7 dni :)

sobota, 21 grudnia 2013

Święta


Święta to czas rodzinnych spotkań, rozmów, uprzejmości, a także odpoczynku. Sam najbardziej chcę skorzystać z ostatniego punktu. Umożliwia mi to wyjazd, który nastąpi już jutrzejszego poranka. Spokojnie, nie będzie to koniec tegorocznych wpisów. Pamiętajcie jednak, że mam teraz tydzień kompletnego chilloutu i nie zawaham się z niego w pełni skorzystać. Nie jedzcie za dużo, nie wsiadajcie za kółko po kilku głębszych. Tyle ode mnie. Wesołych, elo!

czwartek, 19 grudnia 2013

Dopers suck


Niestety, wciąż pewien nieprzyjemny temat powraca z hukiem, mimo, że od kilku lat zaciekle się z nim walczy. Chodzi oczywiście o doping. Mimo milionów kontroli, coraz to nowych sposobów badań, zdecydowanie dokładniejszych analiz, cały czas doperzy są wśród nas. Nie chodzi mi tu już o samego Lance'a silnorękiego, czy choćby Aryjczyka Ullricha. Problemem są współcześni koksiarze, którzy śmigają na Aicarze. Tiernan-Locke, Di Luca, Santambrogio, Rogers... to tylko kilka nazwisk, które wpadły. WADA nie próżnuje i poszukuje dalej. Dobrze. Trzeba w końcu zaprowadzić porządek. Nie to jednak boli najbardziej...


Coraz bardziej denerwuje mnie tłumaczenie się z pozytywnych wyników testów. Rogers, który wydawało się wrócił do starej, mistrzowskiej formy, podobnie jak Bercik w 2010 r. wpadł na clenbuterolu. Jego linia obrony jest identyczna, jak ta dwukrotnego zwycięzcy TDF, czyli... zakażona krówka. Cóż, czyżby po raz kolejny wszystko miało się ciągnąć w nieskończoność? Właśnie przez takie sytuacje cały kolarski świat jest postrzegany jako gigantyczna koksownia. Biała koksownia. Co z tego, że jest zdecydowanie najwięcej testów, a % wyników pozytywnych jest niższy niż m.in. w LA. Każdemu właśnie kolarstwo kojarzy się z dopingiem. Ja chcę tylko zaznaczyć, że całe środowisko działa zgodnie pod jednym szyldem: Dopers suck. Tego wszyscy się trzymamy. Tak więc, na przyszłość, zanim nazwiesz kolarzy doperami, spójrz wcześniej na oficjalne statystyki World Anti Doping Agency.

niedziela, 15 grudnia 2013

Indywizualizm

No to zaczynamy temacik, który można śmiało określić jako kontrowersyjny. Pewnie wielu zarzuci mi egoizm, jednak zupełnie minie się to z prawdą. O co więc chodzi? Każdy z nas jest kimś innym. Indywidualizm to nie wada, a zaleta. Dlaczego? Tym razem w szczególności mogę oprzeć się na swoim życiu. Nie ważni są już inni, to moja własna historia.

Od lat rodzina powtarza mi, że od początku moich dni byłem samowystarczalny. Nie potrzebowałem nikogo obok siebie. Sam robiłem to co mi się podoba, co mnie jara. I tyle. Nic więcej. Po prostu od początku byłem sobą. Teraz jest to moim największym plusem. Dlaczego? Bo różnie się od tych wszystkich, których jedynym pomysłem na życie jest pogoń za hajsiwem i dostosowywanie się do sytuacji na świecie. Co mam ja, czego nie mają oni? Hmm... proste. Własne zdanie, marzenia, cele, osiągnięcia i przede wszystkim życie. Od małego gówniarza sam kombinowałem co mogę zrobić w najbliższym czasie. Nie prowadził mnie nikt. Dzięki temu odnajdę się w każdej sytuacji i poradzę sobie z każdym problemem. Jednocześnie mam przy sobie kogoś najważniejszego dla każdego. Samego siebie. Żyje w zgodzie ze sobą, co daje tylko dodatkowy ogień do wszystkiego co robię. Jaki jest tego efekt? Nie ważne co by się działo, nikt nie ma prawa ruszyć tego, co jest dla mnie ważne. Nikt nie ma prawa wpieprzać się w sprawy, w które nie powinien. To co robię, o co dbam, jakie mam plany to tylko i wyłącznie moje przemyślenia i poglądy. 

Każdy jest kowalem własnego losu. Dosłownie. Człowiek jako jednostka to coś więcej niż skarb. Każdy jest wyjątkowy. Każdy jest kimś. Wystarczy to odpowiednio wykorzystać. Niestety, żyjemy w wielkim gównie, gdzie hejtujące penerki, które leczą swoje kompleksy cisnąc po wszystkich prosach, budują atmosferę ogólnego pośpiechu i spiny. Szczerze na nich sram. Czy nie żyłoby się lepiej, gdyby władzę nad każdą dziedziną dawało się tym, których to jara i którzy żyją tym od małego? Wówczas mielibyśmy dookoła tłumy specjalistów, którzy tylko i wyłącznie spełniają samych siebie. Wyniki od razu idą w górę o kilka poziomów. Nikt z nas nic nie musi, my możemy. Zakończę jednym z najtrafniejszych cytatów:

A Ty stój tam gdzie stoisz, nie mów mi już nic więcej,
niczego mi nie zabronisz i tak zrobię to jak zechcę.
Pieprzę los, który kiedyś wywróżyli mi sceptyczni,
mam to co Ci nieliczni, siądźmy i policzmy.

Z tym was zostawię. Pokój.

czwartek, 12 grudnia 2013

Popularność

Wielokrotnie można spotkać się z klasycznym dla nas narzekaniem na wszystko. Są jednak tematy, w których niechęć jest jak najbardziej uzasadniona. Spójrzmy choćby na muzykę. Nie patrzy się na umiejętności, pomysł etc. Ważne, żeby piosenka miała jakiś chwytliwy rym i łatwo się sprzedała. Choćby taki Justin Bieber. Nic sobą nie reprezentuje, a jednak zbija kupę szmalu. Podobnie też jest w sporcie. Zdarzają się, ostatnio coraz częściej, przypadki, kiedy to jeden pros jest popularniejszy od drugiego, mimo, że umiejętnościami mu nie dorównuje. 



Jednym z najlepszych przykładów jest Piotrek Żyła. Mimo, iż jego umiejętności wciąż rosną, wciąż brakuje mu do najlepszych. Nie jest to jednak problemem dla ludzi, którzy uwielbiają go za osobowość i styl bycia, który szczególnie wyraźnie widoczny jest w jego każdej wypowiedzi. Sam darzę go ogromną sympatią. Nie zmienia to jednak faktu, że liderem naszej kadry i jednocześnie mistrzem świata jest Kamil Stoch. Zapomniany przez media i część kibiców. Momentami mi go szkoda. Bądź co bądź jest wielkim zawodnikiem, który jedno złoto na swoim koncie już ma. Wierzę też, że parę medali do swojego dorobku dorzuci. Co jest jednak przyczyną jego mniejszej popularności? Poukładanie i spokój. W odróżnieniu od Piotrka, Kamil jest człowiekiem, który zawsze wie co powiedzieć, każde zdanie musi porządnie przemyśleć. Wiewiór mówi za to to, co mu ślina na język przyniesie. Właśnie dzięki tej błyskotliwości stał się gwiazdą. Oby tylko równie dobrze wybijał się z progu.



Przykładów jest znacznie więcej, a to tylko jeden z nich, który najlepiej obrazuje to, o czym chciałem powiedzieć. Niejednokrotnie popularność nie oddaje pozycji w dyscyplinie. Nie chodzi tu jednak o sam fejm związany ze specjalizacją (wiadomo, że Sebastian Kawa będzie mniej znany od Roberta Kubicy), ale o przypadki, w których sporty są równie popularne, a wspomniany fejm nie jest w pełni zależny od skillsów. 

niedziela, 8 grudnia 2013

Pasja nie umiera

Dobra, dobra, może i przerwa się mała zrobiła, ale wszystko to ze względu na zbieranie cennych informacji do następnego odcinka. Mianowicie, o co chodzi? Wiadomo, przyszedł weekend, a z weekendem kolejne imprezy. Jeśli kolejne imprezy, to i setki prosów, którzy od lat śmigają w tym, w czym są najlepsi. Jak wiadomo, świat sportu należy do młodych, ale czy jest to regułą, której nie da się przeskoczyć?



Nic z tych rzeczy. W każdej z dyscyplin jest wciąż startująca legenda. Nie ważne czy to jeden z wielkich mistrzów, jak Ole Einar Bjoerndalen, czy jeden z symboli sportu. Spójrzmy na takiego Noriakiego Kasai. Od zawsze w czyimś cieniu. Najpierw Funaki i Harada, potem Ito, teraz Takeuchi. Mimo to, jest wielką legendą. Szanowany przez każdego, niesamowity zajawkowicz. Ponad 40 na karku, a on dalej robi swoje. Za jego starty nie płaci federacja, on robi to sam, a że jest na tyle dobry żeby łapać się do kadry i dalej skakać na wysokim poziomie to już tylko i wyłącznie jego zasługa. 



Podobnie sprawa ma się z Jensem Voigtem. Niby nigdy wielkich sukcesów nie odnosił, ale jest prawdziwą legendą. Nie chodzi tu tylko o jego ofensywny styl, ale i to, jak bardzo nakręca własną zajawką innych. Wszędzie lubiany przez swój sposób bycia i osobowość. Wielki człowiek, który robi to, co kocha. Po prostu dla siebie, dla satysfakcji i radości z życia. Nie bez powodu nie ma wśród zawodników żadnego wroga.

Jaki jednak z tego morał? Nie ważne jak daleko zajdziesz. Ważne, żeby robić to z uśmiechem na ustach. Bez spiny, na czystej zajawce. Właśnie w tym tkwi tajemnica sportowej długowieczności. Dawaj przykład, bądź mentorem, pokazuj co to znaczy robić coś z pasją. Na tym to wszystko polega.

środa, 4 grudnia 2013

Idź pod wiatr

Świat. Miejsce, gdzie się urodziliśmy, gdzie żyjemy, gdzie się rozwijamy, poznajemy innych, egzystujemy. Miejsce, w którym doświadczamy wszystkiego, czego tylko można. Z czasem nasze doświadczenie rośnie. Spotykamy się z coraz to nowymi sytuacjami i myślami. Zauważamy także, że ten piękny świat wcale nie działa tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. To on rozdaje karty. Niestety, najczęściej atakuje nas asami z każdej możliwej strony. Obrywa się nam najmocniej jak to tylko możliwe. Nie bez powodu mówi się, że do życia trzeba mieć jaja i twardą dupę.


Pewnie jak wielu z was mogło się już przekonać, główne cele bombardowań to uczucia, pasje i marzenia. W końcu to od nich zależy, czy nie padnie nasza stolica - szczęście. Nie o tym jednak chciałbym napisać. Sens tkwi w tym, aby się zwyczajnie przeciwstawić. Pójść pod wiatr, mimo, że dostajemy 50 m/s w pysk prosto z Syberii. Na pewno nie raz gleba spotka nasze twarze. Co z tego? mamy chyba nogi żeby się podnieść? Nawet jeśli nie, rozwińmy skrzydła. Każdy je ma, wystarczy uwierzyć. Mimo to, świat będzie wciąż nas atakował. Nie przestanie nawet w momencie, kiedy pierwsze 3 linie obrony wymienione wyżej padną. Prędzej czy później stanie się to. Naszym zadaniem jest je odbudować. Chyba, że jesteś słaby i zwyczajnie się poddasz. Wtedy jednak nie czytałbyś tego. Postaw się. Olej system i rób swoje. Jest chyba jakiś sens tych kilkudziesięciu lat na tym świecie? Nie przejmuj się innymi i całą paplaniną tłumu. To Ty kreujesz samego siebie, a oni tylko tworzą ten świat i starają Ci się pokrzyżować plany. Podniesiesz się. Podobnie jak Morgi, Kubica, czy Abidal.


Bang! Udało się. Powstałeś, odnalazłeś sens, odnalazłeś życie, odnalazłeś siebie. Czego chcieć więcej? Teraz jesteś na właściwej drodze. Pamiętaj jednak, zawsze możesz spotkać kogoś, komu nie będzie na rękę Twoje prawdziwe oblicze. 

niedziela, 1 grudnia 2013

Ciężkie chwile

Może i z lekka przymulę, ale czasem tak bywa, że do człowieka dochodzą najgorsze rzeczy związane z jego życiem. Niestety, nie da się od tego uciec. W głowie zasiada wszystko co najgorsze. W Twojej głowie. Nie da się tego wyłączyć, wyciszyć, ani od tego uciec. Trzeba się z tym zmierzyć. Tak po prostu, zwyczajnie stawić czoła. Trudne? Wiem. Co więc zrobić? Nie mam bladego pojęcia. Jedni przypomną sobie najlepsze chwile życia zaprzeczające głowie, inni wezmą kartkę i nakreślą to i owo. Postarają się znaleźć jakiekolwiek wyjście. Tylko to da im przetrwać. Co to jednak znaczy przetrwać. Poradzić sobie z problemem i znów iść do przodu niczym tur? Może tylko pogodzić się z tym wszystkim i jakoś prosperować? Nikt tego nigdy się nie dowie. Różnica między obiema sytuacjami jest tak naprawdę bardzo niewielka, wręcz nieodczuwalna. Szczególnie na początku. Wszystko staje się jasne z czasem. Albo jesteś w bagnie, albo z niego wyszedłeś. Taka sytuacja. Jednego jednak każdy z nas może być pewny. Łatwo nie było, nie jest i nie będzie. To jest życie, nie utopia, cokolwiek by ona dla nas znaczyła. 

Mimo wszystko, starajmy się być pozytywnie nastawieni. Najcięższą życiową walką jest ta z samym sobą. Właśnie teraz ją prowadzisz. Jednocześnie, tylko Ty możesz ją wygrać. Taki paradoks. Garda, ochraniacz na zęby i lecimy dalej. Z resztą, nie mamy wyjścia. Czas nigdy się nie zatrzyma. Ważne jest, żeby go dobrze wykorzystać. Zróbmy to. To jedyna szansa na życie, a nie egzystowanie. 

piątek, 29 listopada 2013

Szczęście

Kuusamo. Miasto w północno-wschodniej Finlandii znane głownie z mrozów i wiatrów. Miasto, w którym od lat odbywa się puchar świata w skokach narciarskich. Podobnie było również dzisiaj. Wszyscy spodziewali się, że właśnie na Rukatunturi będzie miało miejsce sprawdzenie prawdziwej siły zawodników z czołówki generalki po zawodach w Klingenthal. Wszyscy się pomylili. Choć zapowiadały się równe zawody, wiatr po raz kolejny rozdał karty. Na szczęście, po konkursie, liderem pucharu świata pozostał Krzyś Biegun. 



Jaki jednak płynie stąd wniosek? Prosty. Nie zawsze wystarczą umiejętności i forma. Ba, nigdy to nie starczy. Trzeba też mieć szczęście. Takie sportowe. Zwykły fart. Wydaje się to śmieszne, ale taka prawda. Bez farta nic nie będziesz w stanie zrobić. Nie znaczy to, że nic nie zależy od Ciebie. Po prostu, kiedy będąc w formie życia nie wyjdzie Ci jakiś start, nie zamartwiaj się. Może po prostu zabrakło Ci właśnie tego niezależnego od Ciebie czynnika. Zawsze zdarzy się kolejna okazja do pokazania swoich możliwości. Nie spalaj się, to niezdrowe.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sportowy feminizm

Przyszedł czas na temat tabu. Od dłuższego czasu da się usłyszeć, że wszystkie zawodniczki pragną równouprawnienia z panami. Brzmi jak tanie hasło polityczne, ale tak właśnie jest. Jednakowej wysokości nagrody, taka sama długość pojedynków, ba, nawet wspólna rywalizacja. Cóż, moim skromnym zdaniem, w szczególności ostatni postulat jest lekko pozbawiony zdrowego rozsądku. Dlaczego? Jest kilka przykładów na to, że jest dobrze tak, jak jest. 



O startach z mężczyznami, nie tak dawno otwarcie mówiła Lindsey Vonn. Niestety, szybko została sprowadzona na ziemię. Jedna z najlepszych alpejek na świecie, wygrywając konkurs z gigantyczną przewagą i tak okazała się gorsza od ostatniego w stawce mężczyzny. Przypadek? Wcale nie. Jak wiadomo, narty alpejskie, bobsleje i kilka innych dyscyplin to sporty grawitacyjne, wymagające również znaczącej siły. Nie odkryję ameryki mówiąc, że część męska wśród zjazdowców jest cięższa i również dzięki temu silniejsza. Powoduje to, że pokonanie trasy, z reguły dłuższej, wymaga od nich większego wysiłku, również spowodowanego większą prędkością. 



Jakiś czas temu, bodaj kilka lat, siostry Williams stwierdziły, że wyzwą na pojedynek któregokolwiek zawodnika z ogólnoświatowej listy ATP, z tymże jegomość musi sam się do niej zgłosić. Dokonał tego tylko jeden zawodnik, Karsten Braasch. Ku zdziwieniu fantastycznych sióstr, zdołał je pokonać. Venus poległa w stosunku 6:2, a Serena 6:1. Mecze te pokazały, że męski tenis jest znacznie szybszy. Z resztą, widać to w porównaniu choćby Agnieszki Radwańskiej i Jerzego Janowicza. Ciężko mi sobie wyobrazić odbiór serwisu, czy obrona forehandu Jerzyka przez Isię. 
Do tego, nie tak dawno, wyrównano nagrody za poszczególne rundy i zwycięstwa w wielkich szlemach dla obu płci. Decyzję tą poprzedził sezon, w którym każda z gwiazd kobiecego tenisa rozegrała podobną ilość spotkań w sezonie. To co działo się na turnieju Masters było szpitalem na korcie. Płacząca Woźniacki, padająca na glebę Azarenka. Niestety, mimo to jest już pomysł, aby Panie grały w wielkim szlemie również do 3 wygranych setów. Nie chcę widzieć końca ciężkiej 5-setówki. 



W każdej dyscyplinie, wśród pań szczególnie, wyłania się co jakiś czas dominatorka, która bardzo chce zestawić swoje siły z męską częścią jej sportu. Wyjątkiem jest Sarah Hendrickson, mówiąca bardzo jasno, że drużynowe mixy jej wystarczą. Tego też się trzymajmy, jednak z jednym zastrzeżeniem. Stwórzmy dla nich oddzielną klasyfikację i nie łączmy ich z tabelami męskimi i żeńskimi. Wówczas staje się to lekko nieczytelne. 
Drogie Panie, nie chodzi o to, abyście nie uprawiały sportu. Po prostu walczycie na warunkach takich, na jakie pozwala wam natura. Jeden krok za daleko (patrz tenis) i może się to skończyć bardzo boleśnie. Miejcie to zawsze na uwadze. 

niedziela, 24 listopada 2013

Kuriozalne otwarcie

Tak dziwnej inauguracji sezonu w skokach narciarskich nigdy nie widziałem. Z jednej strony radość, ze względu na zwycięstwo Krzysia Bieguna, z drugiej natomiast rozgoryczenie całą otoczką zbudowaną przez Hofera i jego watahę oraz przedwczesnym zakończeniem konkursu przez Schlierenzauera (duży udział Pointnera) i Bardala. Nie mówmy jednak o wszystkim, więc po kolei.



Od godziny 13:30, kiedy to miał zacząć się konkurs, kilkukrotnie był on przekładany. Ostatecznie udało się wystartować o 15:15. Skaczący jako 5 Biegun odpala 142,5 metra. Belka idzie w dół. Kolejni zawodnicy również skaczą dobrze (m.in. Janek Ziobro, który skończył konkurs na 9 miejscu), lecz żaden z nich nie może przeskoczyć 19 latka. Przyszedł w końcu czas na top 10 z ubiegłego sezonu i... zaczęło się. Każdy kolejny z zawodników, począwszy od Toma Hilde klepnął bulę. Niestety, Kamil Stoch także. Zostało dwóch, Bardal i Schlieri. Obaj... wycofali się. Stwierdzili, że jest zbyt niebezpiecznie. Co z tego, że na treningach każdemu z nich zdarza się skakać w gorszych warunkach. Najłatwiej przecież uciec z pola bitwy. Ostatecznie konkurs zakończono około 17:15. Nie był to jednak koniec kontrowersji. Alex Pointner stwierdził, że trzeba złożyć protest na ręce jury, nakazujący anulowanie wyników konkursu. Cóż, "wielki trenejro" już nawet brzytwy stara się łapać. Warte odnotowania jest, że na przeszkodzie stanął mu... Miran Tepes. Chyba nie muszę mówić dlaczego ;). Na szczęście w Kuusamo będzie miał 7 zawodników, którzy będą musieli podejść do kwalifikacji. Taki tam psikus. 



Jedno jest pewne, jesteśmy mocni. Teraz czas na Kuusamo. Mroźne, ciemne i kapryśne Kuusamo. Ciekawe co tym razem się wydarzy. Możemy być pewni, że pierwszym "normalnym" konkursem może być dopiero ten w Lillehamer. Na razie jednak cieszmy się dzisiejszymi wynikami.

sobota, 23 listopada 2013

Psychika

Niejednokrotnie już spotkałem się z opinią, że sportowiec jest od zawodów i sam musi wiedzieć co się liczy, a co nie. Przecież już  tak dużo przeszedł, tyle lat trenuje i startuje, jak można mówić o jakiejkolwiek tremie. Na szczęście nie jest tak. Zawodowiec to też człowiek. Właśnie dzięki temu może zostać wielkim mistrzem. Dlaczego? Bo przede wszystkim musi pokonać samego siebie. Grubo mylą się Ci, którzy uważają, że zawodnik nie posiada emocji i własnych myśli. Jest dokładnie odwrotnie. To one decydują o tym kto zostaje mistrzem, a kto nie. Najlepszym przykładem jest Kamil Stoch, czy Gregor Schlierenzauer.



Nie bez powodu wymieniłem właśnie tych dwóch facetów. W końcu rozpoczął się sezon sportów zimowych, o czym za chwilkę. Wracając do tematu, jaka jest różnica pomiędzy Kamilem i Schlierim? Ten pierwszy jest liderem polskiej kadry, który systematycznością dochodził do celu, jednak zawsze czegoś brakowało, nie mógł się przełamać. Udało się w Predazzo, gdzie zdobył tytuł mistrza świata na dużej skoczni. To był moment zwrotny. Od tej pory, każdy z jego współpracowników mówi o tym, że na Igrzyskach będzie jeszcze mocniejszy. Co więc z Gregorem? Człowiek, który w wieku 23 lat poprawił rekord pucharowych zwycięstw samego Mattiego Nykaenena. Na czele od 2007 roku. Mimo to, w swoim dorobku ma tylko jedno indywidualne złoto z Oslo. Kiedy przychodzi wielka impreza, od razu się spala. Nawet jeśli tydzień wcześniej rozdawał karty, na samych mistrzostwach wydaje się być cieniem samego siebie. To go wyraźnie blokuje.



Zacząłem o naszej drużynie, więc teraz czas na rozwinięcie tego wątku. Dlaczego w tym temacie? Bo od kilku lat atakowano ją praktycznie z każdej strony. Wszyscy domagali się dymisji trenera Kruczka, zawodników nazywali nielotami itp. Każdy z nich musiał poradzić sobie z tym w sposób niezwykły. Nie często z resztą kilka milionów ludzi otwarcie Cię krytykuje. Mimo to, poradzili sobie. Duży w tym udział zarówno doktora Wódki, samych zawodników, jak i Łukasza K. Jego wykształcenie, inteligencja i osobisty patos pozwoliły na budowę fantastycznej atmosfery wewnątrz całego teamu, która zbudowała wielkie morale, jednocześnie odpowiednio działając na psychikę skoczków. Jak wszystko wygląda teraz? Ogromne nadzieje związane z Soczi, 2 medale przywiezione z MŚ w Predazzo i wiara każdego z członków drużyny w sukces. Pewny siebie Stoch, stoik Kubacki, ambitny Kot, wiecznie naćpany Żyła, patetyczny Hula, młodzi i skuteczni Biegun oraz Ziobro, do tego Krzyś Miętus, Klimek Murańka, Bartek Kłusek i pozostali. Nad wszystkimi panuje jednak Sir Kruczek, za którym zawodnicy stają murem. Nic, tylko zwyciężać!



Młody trener, który znał niektórych z podopiecznych jeszcze za swojej kariery sportowej, do tego wykształcony. Czego chcieć więcej? Nie taka jednak jest pointa. Chodzi tylko o to, że mistrzem nie zostaje się przez pokonanie innych, ale przede wszystkim przez zwycięstwo nad samym sobą. To Ty decydujesz o tym czy wygrasz, czy nie. Inni mogą Ci tylko pomóc. Jeśli to wykorzystasz, absolutnie wszystkie tytuły są w zasięgu Twoich ramion. Zaufaj ludziom w otoczeniu i samemu sobie. Jeśli wygrasz w głowie, to wygrasz i poza nią. Potwierdzone info. 

czwartek, 21 listopada 2013

Choroba

Bang! Mamy listopad, w powietrzu mnóstwo badziewia, które chce nas porządnie rozłożyć. Często każdy się daje złapać jakiemuś dziadostwu, które robi z nas bezproduktywną kupę mięsa. Wówczas nie pragnie się niczego innego, jak herbaty, łóżka, chusteczek i świętego spokoju. Mimo to, nie można w tak trywialny sposób stracić cennego czasu. Tak więc, co robić w czasie choroby? Pomysłów jest kilka.



Przede wszystkim postaraj się leżeć tam, gdzie masz dostęp do TV i ewentualnie WiFi. Niby coś oczywistego, ale jednak ważne. Po co to? Po to, żeby otworzyć wszystkie możliwe relacje live w sieci i przerzucać non stop pomiędzy Eurosportem i innymi sportowymi kanałami. Potrzebny będzie także zeszyt i długopis. One z kolei zostaną użyte do notowania interesujących, według nas, sytuacji/zagrań/nazwisk, co spowoduje poszerzenie Twojej wiedzy na temat każdej z dyscyplin. Jest jeszcze inna opcja. Mianowicie przeglądanie w sieci wszelkich statystyk czy wyników, bądź też babranie się w mapach, co jednak jara przede wszystkim środowisko kolarskie. Jeśli macie inne pomysły (może np. piłkarzyki czy zwykłe granie w coś na lapku), również możecie je realizować. Byle w jakikolwiek sposób poszerzyć wiedzę.

wtorek, 19 listopada 2013

Jest nadzieja

Dobra, dobra, wszyscy tutaj o porażkach reprezentacji, a młodzieżówka naprawdę nieźle sobie poczyna! Prowadzenie w grupie eliminacyjnej do mistrzostw Europy, na rozkładzie takie drużyny jak Szwecja, Turcja, czy dzisiaj Grecja. Co więcej, w naszym U-21 kopią tacy gracze jak Zieliński, Pawłowski, Wszołek, czy Milik (hattrick w dzisiejszym meczu w Krakowie), którzy powinni wykopać z kadry zawałowców pokroju Jodłowca. Cóż, pozostaje nam poczekać na wynik i styl gry z Irlandią. Oby było lepiej niż w piątek we Wrocławiu.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Podwórkowe życie

MAAAMOOOOO, POOODAJ PIIIICIEEEE!!! Ha, kto z nas nie zna tego uczucia, kiedy to po kilku godzinach wyrabiania kondycji na osiedlowym boisku łyknęło się wody, czy czerwonej oranżady? Nie wierzę, że ktoś tego nigdy nie spróbował. No dobra, może jedna osoba, ale to już inna historia. Tak czy owak, podwórkowe dzieciństwo to coś więcej niż tylko szczenięce lata. To styl życia, który w wielu z nas pozostał do dziś. Zdarte kolana, miliony siniaków, ekipy najlepszych kumpli, czasem połamane kości... Wszystko tylko po to, by po prostu dobrze się bawić. 



Niestety, czasem wydaje mi się, że nasze pokolenie było tym ostatnim, które zaznało szczęście związane z podwórkowym życiem. Cóż jednak mamy zrobić? Osiedlową piłkę wykopała fifa, zamiast porzucać do kosza klepie się w NBA, rowery stoją w szopie, a wszyscy cisną w PCMa. Nawet wszelkie relacje między dzieciakami zostały zastąpione przez facebooka i inne tego typu portale. Nikt już nie zna smaku butelkowanej oranżady, vibovitu, porządnych chipsów czy babcinego kompotu. Niestety, technika przewyższyła człowieczeństwo. Dzięki Bogu, mamy jeszcze trochę wpływu na swoją młodszą rodzinę.



Na szczęście my mamy coś więcej. Chodzi o wspomnienia. Nikt nam tego nie odbierze. Do śmierci będę dumny z sinych piszczeli, kilku par rozerwanych trampek i wielu podobnych osiągnięć. To jest właśnie moje dzieciństwo i cieszę się z tego powodu niezmiernie. Do dziś uśmiecham się kupując czerwoną oranżadę, czy widząc na boisku dziewczyny grające w klasy, a chłopaków kopiących zośkę. Szkoda, że to szkolne boisko w LO. Chociaż w sumie... wciąż pamiętamy i chwała nam za to!

niedziela, 17 listopada 2013

Kretynizm

Kończy się kolejny tydzień. Z reguły jesteśmy po 3 dniach niezwykłych emocji. Niestety, nie tym razem. Na szczęście została chociaż koszykówka. Nie o tym jednak chcę powiedzieć. Mianowicie, mowa będzie o tych, którzy próbują być świetni, a niszczą jednocześnie sport, jak i swoich "kolegów", a w tym Ciebie. Coraz częściej spotykam się z takimi ludźmi. Jedni są znani lepiej, drudzy gorzej. Nie znaczy to, że tak samo nie kaleczą piękna sportu. 



Pana powyżej raczej przedstawiać nie muszę. Uznawany za najbardziej nielubianego, przez kibiców w szczególności, żużlowca na świecie. Nie bez powodu. Niejednokrotnie dawał o sobie znać, jako o zawodniku, który nie szanuje innych na torze, jak i poza nim. Niestety, tacy zawodowcy też się zdarzają. Nie są oni jednak dla Ciebie największą przeszkodą. Kto więc jest?



Badziewny trener. To jest właśnie najgorsze, co może Cię spotkać. Niestety, bardzo często to właśnie on decyduje o Twoim rozwoju. W jakim sensie? Nabijaniu doświadczenia. Na treningach nie da się nabić odpowiedniego XP. Poza tym, nie wyróżniając się w oficjalnych zawodach, nikt nie jest w stanie Cię zauważyć. Wówczas, taki szkoleniowiec stanie się Twoim największym przekleństwem. Cóż więcej mówić... Właśnie w taki sposób marnują się tony wielkich talentów, które zostały zakopane pod ziemią przez absolwentów AWF z przerośniętym ego i brakiem szacunku dla swoich podopiecznych. Mimo wszystko, będzie to w dużej mierze test dla Ciebie, dla Twojego ducha. 

Nic tak nie tworzy charakteru, jak przeszkoda, od której przejścia zależy Twoja przyszłość. Właśnie od Ciebie w dużej mierze zależy, czy się poddasz, czy może zrobisz coś na tyle niezwykle, aby nawet i Twojemu największemu wrogowi opadła szczęka. Jedno jest pewne, kapitulacja nie wchodzi w grę z wiadomych względów, więc który kierunek wybierasz? Niech to będzie kolejny motywacyjny punkt na te długie, listopadowe wieczory.

sobota, 16 listopada 2013

Listopad

Nadszedł jeden z tych listopadowych weekendów (poprzedni był podobny), kiedy to absolutnie nic się nie dzieje. Z reguły, tylko przez 3 listopadowe weekendy sportowy świat zamiera. Na szczęście, w tym roku ten jest ostatnim. Nie zmienia to jednak faktu, że dekadencki nastrój udziela się każdemu z nas. Czujemy, że brakuje w kieszeni mamony na zaplanowany wyjazd marzeń, widzimy, że łydy zalały się bardziej niż bolid F1 przed 3 rundą kwalifikacji. Wszystko tak nagle dobija. Dobija każdego, z blogerami włącznie. Ja też nie mam kompletnie pomysłu na to, co pozytywnego mogę wam przekazać. Bywa. Jedyną rzeczą, jaką mogę zaproponować jest wspólne posiedzenie przy stoliku, rozmowa, ewentualnie przypomnienie sobie kilku miłych chwil z sezonu 2013. Wszystko po to, aby odbudować poczucie własnej wartości. Dlatego, właśnie dla was kilka fotek, które mnie zawsze będą dobrze nastrajać.





To tylko kilka z mojej prywatnej kliszy. Mam nadzieję, że choć trochę rozbudziłem w was apetyty. Nie smucić mi się!

czwartek, 14 listopada 2013

Kop motywacyjny

Kolejny poniedziałek. W kubku kolejna kawa, kolejny raz auto nie chce odpalić. Wszystko dobija. Niby nic złego się nie dzieje, ale atmosfera wewnątrz jest nieprzyjemna. Ciężko opisać to słowami. Z resztą, myślę, że każdy doświadczył czegoś podobnego. Nagle boom! Przychodzi sytuacja, która wszystko odmienia. Nie ważne jaka, ważne jak zadziałała. Wszystko zaczyna nabierać dobrego obrotu, a kolory zaczynają odzyskiwać swój blask. Życie staje się kolorowe, a Ty znów idziesz tą drogą, którą tak pragnąłeś dążyć. Dostałeś konkretnego kopa motywacyjnego. Od tej pory wiesz, że możesz wszystko. Mimo to, nie doszedłeś jeszcze do stanu wewnętrznej Nirvany. Wymagam za dużo? Wcale nie. To Ty wymagasz zbyt mało.



O co mi chodzi? To proste. Takim kopem może być każdy poranek. Każde przebudzenie się dnia kolejnego. Kiedy wiesz, że nie masz sobie nic do zarzucenia i rozpoczynasz funkcjonowanie od szerokiego uśmiechu. Moment, w którym to osiągniesz, to deadline twoich złych emocji. Nie ma szans, żeby ktokolwiek popsuł Twoje plany. Po prostu wygrywasz życie. To jest cel. Pamiętaj, nie ma dni gorszych i lepszych. Każdy przynosi coś niezwykłego. Wszystko jednak zależy od Ciebie. Niech każde podniesienie powiek będzie śpiewem Twojej duszy, która dodatkowo gra na harfie zwanej Twoim obliczem. Nie są to byle nuty, a hymn motywacji. Motywacji, którą serwujesz sobie sam.

wtorek, 12 listopada 2013

Kiedy Polska maszeruje

Nie można pominąć takiego tematu. Cóż, znam wszystkie punkty widzenia i wiem co kto myśli i kto jakie ma racje. W połączeniu z moimi poglądami wyszła istna mieszanka wybuchowa. Co więcej, coraz bardziej utwierdzam się w stwierdzeniu, że Polacy, niestety, nie znają smaku prawdziwie prawicowego państwa. Cały czas mamy tego parodię. Taki niestety nasz los. Po tylu latach czerwonego zapomnienia, zdecydowana większość społeczeństwa chce ingerencji rządu w ich sprawy prywatne. Praca, finanse, ceny, etc. 



Powyższego tematu kontynuować nie będę, niech go sobie każdy sam rozkmini. Czas na marsz. Zacznę od tęczy. Temat rzeka. Czego symbolem była? Sama autorka wspominała o skojarzeniach z paradą równości. No właśnie, tutaj znajduje się odpowiedź na wszystkie pytania. Czy propagowanie czegoś w Polsce nielegalnego jest zgodne z konstytucją? Jeśli tak, to zaraz wywieszę sobie w domu swastykę. Ot co, poszaleć trzeba. Jaki jest sens w takim porównaniu? Jedno i drugie jest w Polsce zakazane (związki homo/czczenie najeźdźcy z września '39) i buduje podobne zgorszenie wśród społeczeństwa. Wszystkie poprzednie zniszczenia kwietnika na pl. Zbawiciela powinny być nauczką, że odbudowa pierwotnej wersji jest kompletnie bezcelowa. Dzisiaj powstał pomysł stworzenia "tęczy" z przyjacielskich barw Polski i Węgier. Pamiętajmy jednak, że antifa także nie śpi. Polecałbym więc demontaż szkieletu.



Budka pod ambasadą Rosji. Tutaj temat wygląda nieco inaczej. Jak dla mnie niepotrzebne. Dlaczego? Rozumiem, że poglądy polityczne, ale nie w taki sposób należy walczyć z inteligentnym rywalem. Poza tym, walenie głową w mur nigdy nie przynosi efektu. Taki już los człowieka.

Teraz kwestia mediów. Od początku powiedziane było, że za wszystkim stoją środowiska kibicowskie. Hmm... czy byli tam sami kibice? Poza tym, ilu ze wszystkich uczestników robiło zadymę? 2 - 3 tysiące? W marszu brało udział 100 kafli głów. Wynik to 2-3%. Zaskoczeni? Ja nie. Mimo wszystko, przecież odpowiedzialność zbiorowa to codzienność, kiedy ktoś jest niewygodny. Dla TVNu szczególnie. Szkoda, że odwraca się to przeciwko nim. Podobna sytuacja miała miejsce na wykładzie stowarzyszenia "Nigdy więcej", na którym miałem okazję być. Rzekomo odpowiedzialność zbiorowa jest przykładem złego postępowania. Cóż, sami właśnie tak zadziałali przeciwko kibicom Legii przed meczem ze Steuą. Taka lekka hipokryzja. 

Kochana Polsko, czego doświadczasz? Co musisz oglądać? Boże, daj nam znów takich polityków, jak w 20-leciu międzywojennym, kiedy to nawet socjaliści szli w prawo. Dmowski, Grabski, Kwiatkowski, Piłsudski, Sławek, Korfanty etc. Może to czas na nas? Kiedyś się dowiemy. Polakiem jestem, więc mam obowiązki polskie. 

niedziela, 10 listopada 2013

Bądź PRO człowiekiem

Może i trochę przesadzę, ale znaczna większość gwiazd zapomina, jak jest się człowiekiem. W szczególności, kiedy można być PRO człowiekiem. Moje pojęcie jest nieco wysublimowane, lecz chyba zrozumiałe. Jak wiadomo, każdy zawodowiec jest zawodowcem. Rozlicza się go za to co robi na boisku, trasie etc. Zapomina się o życiu codziennym. Niestety, często wygląda to tak, że jegomość przestaje być otwarty na ludzi, rozda parę autografów, da zrobić parę fotek, ale na tym się kończy. Na szczęście są  tacy, którzy działają. Działają szlachetnie. Przykładem z naszego podwórka jest akademia Copernicus, założona ostatnio przez Michała Kwiatkowskiego.



Wielu narzeka na poziom szkolenia w naszym kolarstwie. Michał, aby temu zaprzeczyć, już w wieku 23 lat wziął się za budowę projektu, który może przynieść nam, jako kibicom, bardzo wiele radości. Od końca sezonu udało mu się dogadać z najlepszymi specjalistami szkolenia w Polsce oraz odwiedzić kilka szkół, aby wypromować swoje dziecko, które dla wielu dzieciaków może być zarówno alternatywą, ale i spełnieniem marzeń, odskocznią, czy wielką przyszłością. Kwiato, jak zawsze, ma łeb na karku. Dokładnie wie co robi. Osobiście jestem pewien, że Akademia oszlifuje wiele diamentów, które będą błyszczeć i cieszyć nas podobnie do samego założyciela. 

Właśnie w ten sposób, gwiazda kolarskiej karuzeli pokazuje, jak być PRO człowiekiem. Mimo takich sukcesów i możliwości, w tak młodym wieku decyduje się już na umożliwienie podobnych przeżyć kolejnym pokoleniom. Do tego warto wspomnieć o jego kontakcie z młodzieżą. Wystarczy spojrzeć na jego ostatni wypad do jednej ze szkół podstawowych. Wszystko wygląda naprawdę okazale. Oby tak dalej.

czwartek, 7 listopada 2013

Spalara

Dobra, dobra, ja tu zapodaję wam maksymalną motywację, ale zapomniałem o najważniejszym. W tym całym zapierniczaniu po lepsze jutro nie róbcie z siebie spalaczy. Jak wiadomo, spalara to najgorsze co może nas spotkać. Niestety, często nas dotyka. W każdej dziedzinie życia. Spina na wynik/czas/hajs etc. jest nieodłącznym punktem codzienności. Sam dałem się dzisiaj ponieść sile wszechmocnej napinki. W końcu jutro sądny dzień dla moich umiejętności kierowcy. Na szczęście znalazłem idealną odskocznię.



Nie ma lepszej recepty na spalarę w formie życia codziennego. Ujechałem się w trupa i mój mózg, wraz z całym ciałem, chciał po prostu odpocząć. Udało się, spalara pokonana. Gorąco polecam. Nieco inaczej sprawa ma się ze wszystkimi startami. Cóż, jesteście na starcie osłabieni. Co za tym idzie, nie spalajcie. Wiem, łatwo mówić, ale o czym cały czas piszę? Chillout i do przodu, korzystaj z tego co możesz zrobić, a nie napinaj się na wynik. Nawet jeśli będzie to Tour de France czy Igrzyska. Serio, napinka niszczy dobrą karmę. Pamiętajcie o tym przed każdym startem. Cieszcie się nim, a nie jego skutkiem.

wtorek, 5 listopada 2013

Bukmacher

Nie ma co, praktycznie każdy z nas dał się w to wciągnąć. Mi też się to naprawdę wkręciło. W sumie, zawsze jakoś przyjemniej ogląda się mecze. Na czym jednak polega swego rodzaju fenomen obstawiania meczy? W sumie, wszystko jest zapisane czarno na białym. Każdy to rozumie. No, może nie rozumie, ale wie o co biega.


Jak wiadomo, każdy kibic ma klub/kluby, którym kibicuje. Jest to normalna postać rzeczy. Z czasem, jako zapalony janusz, delikwent wybiera się do najbliższej placówki STS i rzuca parę groszy na swoją drużynę. A co tam, wierzy w nich, to rzuca. Przecież nie ma opcji żeby przegrali. Tak się właśnie zaczyna. Później wchodzą kalkulacje, inne mecze, pogląd na ewentualny zysk. Wszystko się rozkręca. Staje się to pewnym rytuałem. Co tydzień, co weekend trzeba obstawić. Niektórzy nazywają to nałogiem. Cóż, coś w tym jest. Mimo to, póki nie wyrzuca się dużych sum, patrz obstawianie za 2-5 PLN na kupon, nie jest to czymś strasznym. Zawsze lepsze to niż fajki, alkohol czy inne używki. Z resztą, jeśli choć trochę interesujesz się sportem, prędzej czy później dasz się zaciągnąć do pobliskiego buka. Naturalna kolej rzeczy. Co jak co, tak jak już wspomniałem, dodatkowe emocje podczas meczy, które oglądaliśmy dla przyjemności dają sporo innego smaczku.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Motywacja

Panocku, jako że za oknem pizgawica zdrowa, to że ino z domu nie wychodzis nie znaczy, że mosz tylko klikać i narzekać. Tak, dokładnie, mimo niesprzyjającej aury jestem w stanie dobrze się znagarować i zapewnić sobie odpowiedni nastrój. W sumie, nie ma w tym nic trudnego. Wystarczy tylko odpowiednio do wszystkiego podejść. Tak to już jest. Wszystko zależy od Cb i tego jak bardzo chcesz podnieść zad i coś zrobić. Cytując Bisza - jeśli czegoś chcesz, musisz tego chcieć za bardzo. Złote słowa. 



Jak to zrobić? Nie ma łatwiejszej opcji. Jeśli coś kochasz, to robienie tego jest wystarczającą nagrodą. Ja w końcu poskładałem trenażer, ubrałem białe sidaczki i zacząłem kręcić. Nie chciało się kończyć. Po prostu, było zbyt cudownie. Serio, jakaś ekstaza dopada w takich sytuacjach. Jak wiadomo, wysiłek pobudza hormony szczęścia. Od razu humor poszedł mi porządnie w górę. Od razu wszystko co wydawało mi się trudne, stało się lekkie i przyjemne. Niesamowita moc treningu, zawsze na propsie. Teraz znów czuję po co to wszystko robię, po co się tak męczę, o co walczę od dłuższego czasu. Nie ma lepszego uczucia. Z resztą, sami na pewno się już o tym przekonaliście. Niestety, teraz wam się po prostu nie chciało. Apeluję, podnieście tyłki i zacznijcie robić co trzeba. Jeśli to nie wystarczy, odpalcie sobie jakiś filmik z ukochanego wydarzenia, albo spójrzcie na kilka fotek, które od lat siedzą w waszych głowach. Później... cieszcie się tym, że jesteście tacy świetni i patrzycie na wszystko milion razy lepiej od innych. Rozdawajcie dobrą karmę.

sobota, 2 listopada 2013

Przykład

Trochę czasu już minęło od mojego pierwszego posta. Końcówka wakacji, nagły przypływ weny i BANG, postanowiłem zrobić coś innego. Zainspirowany Szymonbajkiem zdecydowałem podzielić się swoimi przekonaniami z innymi. Jak widać, było warto. Dlaczego jestem tego taki pewny? Bo usłyszałem od pewnej osoby, która sama oddaję się koszykówce nawet bardziej niż ja kolarstwu, że mam rację. To co robię jest dobre. Według niego. Mimo wszystko, jedno zdanie zawodnika jest dużo bardziej cenne niż miliony słów januszy.



Pewnego dnia po prostu podszedł. Z resztą, jak codziennie. Powiedział wprost, że czyta moje wypociny, że podobają mu się, że właśnie tak chce działać. Nie skłamię mówiąc, że ego wybiło mi gdzieś na pułap stratosfery. Właśnie wtedy poczułem, że jednak daje komuś dobry przykład. Właśnie to najbardziej buduje człowieka. Moment, kiedy ktoś inny powie wprost, że myśli tak samo, że Twoje poglądy są dla niego swoistym oparciem. 

Nie ważne czy jegomość wyląduje w NBA, czy skończy karierę jako gracz TBL. Dla mnie jest mistrzem. Jest zwycięzcą. Wygrał to co najważniejsze, własne życie. Nie ważne jak skończy, ważne że robi to co kocha i w pełni się temu oddaje. Jest zdolny odmówić sobie wszystkiego, tylko po to, żeby zagrać. Róbcie to samo. W tym jest cały sens. "Nie liczą się pieniądze, liczy się ciężka praca. Ile od siebie dajesz, tyle do Ciebie wraca". Z tymi wersami Zbuka pozostawiam was na tą długą, sobotnią noc. 

czwartek, 31 października 2013

Święto zmarłych

Wiem, że wszyscy jarają się halloween i tym, że mają jeden dzień wolny więcej. Mimo wszystko, należy w tym okresie pamiętać w szczególności o tych, których już między nami nie ma. Każdego dnia, taki sam los może spotkać was, bądź kogoś kogo bardzo cenicie. Doceńcie to co macie. Spalacze niech chociaż ten jeden dzień niech nie spalają, chilloutowcy niech na chwilę się zastanowią nad kruchością tego, czego częścią jesteśmy. Wszyscy zastanówmy się czy nie jesteśmy za szybcy. Czy życie nie przecieka nam między palcami, kiedy leżymy na kanapie nudząc się. Dla tych, którzy wyjeżdżają - bądźcie ostrożni. 


poniedziałek, 28 października 2013

Błędy

Od początku piszę tylko o motywacji, zwycięstwach, chwale, radości. Niestety, całe życie tak nam nie minie. Czasem każdy z nas popełnia błędy. Te mniejsze i te większe. Każdy z nich w jakiś sposób na nas się odbija. Nie ważne czego dotyczy. Psychika jest tak zbudowana, że jakoś zawsze pamięta to, o czym najchętniej byśmy zapomnieli. Nie da się żyć bezbłędnie. Po prostu tak jest i trzeba sobie z tym radzić. Sposoby są różne. Wszystko zależy od osoby. Z resztą, jak w każdej sytuacji, to kim jesteś jest drogowskazem dalszych poczynań. Co jest jednak najważniejsze?



Spokój. On jest dobry na wszystko. Nie ma lepszego sposobu na wszystkie problemy. Tylko gdy jesteś spokojny masz możliwość myśleć i tylko wtedy możesz znaleźć najlepsze rozwiązanie. Innej opcji nie ma. To po pierwsze. Po drugie, nawet kiedy jesteś kompletnym samcem alfa i brniesz do przodu pewniej niż niemiecki Tygrys przez Polskę w '39, to czekają Cię momenty, w których udasz się do Canossy w pokutnej szacie prosić o przebaczenie. Czy to dziewczynę, czy trenera, czy samego siebie. Będzie taki moment. Wtedy właśnie dowiesz się, ile tak naprawdę masz jaj. Czy naprawisz, czy może będziesz tak zaaferowany, że wbijesz się w jedno wielkie bagno. Jedno jednak jest pewne. Jeśli upadłeś i wstałeś, jesteś mocniejszy niż wcześniej. Potwierdzone info, sam się o tym przekonałem. Teraz już nie boje się niczego, bo wiem, że dam radę. Jeśli cokolwiek zmusi mnie, abym przykląkł, chwilę później musi mnie oglądać w locie. Nieważne jakiej dziedziny życia to dotyczy. Czy marny wynik na wyścigu, czy jakaś kłótnia. Wiem, że sam, bądź z kimś dam radę. Karma działa.



Nie bez powodu właśnie takie sytuacje są przedstawione w wielu filmach. Porażka też jest błędem, a błąd swoistą porażką. Happy end nadchodzi tylko wtedy, kiedy bohater zepnie tyłek i zrobi co trzeba. Bądźcie silni. Silni duchem. Jeśli wasze wnętrze sobie radzi, to na zewnątrz tym bardziej dacie rade. Tutaj zaczyna wchodzić wiara. Jesteśmy skomplikowani, ale to czyni nas niezwykłymi. Dlatego też każdy problem da się rozwiązać. Dziękujmy Bogu za to, że stworzył nas takich, jacy jesteśmy. 

niedziela, 27 października 2013

Człowieczeństwo

Karma. Jedna z magicznych sił wschodu. Swoje działanie buduje na dobru, jakim obdarowujesz cały świat. Ile od siebie dasz, tyle do Ciebie wraca. Jest to chyba najważniejsza życiowa prawda. Bo co innego jest potrzebne do szczęścia? Ludzie. To oni nas budują. Sam się o tym przekonałem i to wielokrotnie. Sam doświadczyłem momentu, w którym zebrana przeze mnie karma zwróciła się z nawiązką. Czas na historię wziętą prosto z mojego życiorysu. 



Była sobie nas niewielka ekipa. 5 chłopa. Każdy z nas tak samo walnięty. Każdy z nas z podobnym systemem działania, z podobnym charakterem. Jednocześnie każdy tak samo skryty, tak samo nieśmiały. Ja sam poczułem się tam odpowiedzialny za PR. Może to trochę za dużo powiedziane, ale byłem uznany za najbardziej otwartego. Podobno. Sam czułem się liderem. Kapitanem naszej grupy. Było mi z tym dobrze. Czułem się w niej potrzebny. Czułem, że jestem komuś potrzebny. Wszyscy czuliśmy się ze sobą świetnie. Braterska więź pozostała do dziś i zostanie do końca życia. Tego jestem pewien. Nie o tym jednak chce mówić. Niestety, z kilku powodów wszystko się pogmatwało. Jeden z nas musiał wyjechać, drugi znów gdzieś zniknął, tak psychicznie. Ja też musiałem się uwikłać z pewnymi przeciwnościami. Jednocześnie czułem, że chłopaki świetnie sobie poczynają. Każdy z nich otworzył się. Każdy spróbował. Każdemu się udało. Uwierzyli. Wiedziałem, że moja pierwotna misja liderowania dobiegła końca. Teraz jesteśmy braćmi. Po prostu. Jak jednak zwróciła mi się karma? Słowami, po prostu słowami. Jakimi? Nic prostszego. Pewnego dnia, od każdego z nich, tak jakby się umówili, usłyszałem coś, co zapamiętam do końca. "Dzięki stary, dzięki Tobie mi się udało". W taki sposób moja karma wróciła. Nic innego mi nie potrzeba. 



Wdzięczność. To właśnie to, czego każdy z nas potrzebuje. Właśnie ona buduje międzyludzkie relacje. Jest uczuciem ściśle powiązanym z ogólnie pojętą przyjaźnią i miłością. Dzięki niej wiemy, że ktoś jest nam potrzebny do szczęścia, a my komuś. Na tym polega karma. Może i się powtórzę, ale najlepszym przykładem powrotu dobrej karmy jest Szymonbike. Dzisiaj jego norweska wyprawa wyszła w polskiej wersji językowej. Inspiracja wróciła od razu. Jego karma udziela się także mi. Myślę, że nie tylko.

piątek, 25 października 2013

When day was so difficult

Oj ciężko, ciężko. Z różnych względów. Czasem trening, czasem codzienne życie. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy. Mianowicie, nie ważne jak, nie ważne po czym, zmęczenie zawsze da o sobie znać. Czasem jest ono przyjemne, czasem niestety nie. Mimo to, oba rodzaje są uciążliwe. Jak sobie z nimi radzić? Nie ma określonego przepisu. Wszystko zależy od tego, co jest powodem i jak bardzo jest odczuwalne. 



Co jednak pomaga zawsze? Prysznic. Nie znam sytuacji, w której porządna kąpiel nie byłaby czymś pożądanym. Oprócz tego zawsze dobrze jest uzupełnić wszelkie węglowodany. Każdy wysiłek, zarówno fizyczny, jak i psychiczny potrzebuje energii związanej z pożywieniem. Należy więc o nim pamiętać. Cóż jeszcze? Przede wszystkim nie mieszać obu typów wykańczania samego siebie. Ewentualnie ten fizyczny używać jako lekarstwo myślowego. Nigdy razem i równo. To tylko stworzy w Twojej głowie jeszcze gorszy obraz. Uwierzcie, wiem co mówię. Mimo wszystko każdy z was z osobna musi spojrzeć na to, jak reaguje po wszelakim wysiłku. Jest to najczęściej kwestia organizmu i jego aktualnej formy. Pamiętajcie, każdy dzień może na was wpłynąć inaczej. Miejcie to ciągle na uwadze. Jeśli tak będziecie działać, nie będzie chwili, w której poczujecie się źle. 

środa, 23 października 2013

Turniej nazywany ligą

Nadszedł moment, w którym każdy fan piłki nożnej żyje od wtorku do wtorku. Rozpoczęła się bowiem liga mistrzów. Turniej, który od lat zbiera na stadionach i przed telewizorami miliony ludzi na całym świecie. Największe gwiazdy, kluby. Niestety, coraz częściej wydaje mi się, że piłka zaczyna być tylko dodatkiem. Z kilku względów.



Tak jak już wspomniałem, piłka wydaje się być już tylko dodatkiem. Dodatkiem do czego? Marketingu. Przede wszystkim liczy się pieniądz. Nie wiem jak wam, ale mi przykro się patrzy na to, jak każdy zarząd klubu z wyższej półki myśli o wyniku tylko jako sprawie drugorzędnej. Przede wszystkim ważne jest to, żeby dobrze sprzedawały się koszulki, żeby ludzie kupowali drogie bilety, żeby rozmawiali między sobą, o tym jak ten kiwnął tego, a później sprawdzili jego fanpage na fejsiku. Później zaczynają się podróże w przerwach między sezonami do Korei, Indii i innych egzotyków, aby wcisnąć za krocie suweniry. Skośnoocy przecież chwycą wszystko. Jakaś taka ich natura. Najgorzej jednak patrzy się na cały wyścig finansowy samych graczy. Ten po 80 mln, ten za to chcę 200 tyś tygodniowo. Niestety, później oglądamy symulkę typu Busquets czy Di Maria. Każdy boi się o własne nogi, a gra na maksa jest tylko tam, gdzie największe pieniądze. Sabo i Dornie, nie idźcie tą drogą.



Mimo to, za chwil kilka wezmę coś do picia, jedzenia i przeniosę się przed TV. Włączę któryś z kanałów transmitujących któryś z meczy i nie będę mógł się oderwać od meczu. Nie wiem co wciąż tworzy football tak pięknym. Może po prostu sport wciąż broni się sam? Może jest najzwyczajniej niezniszczalny? Oby. Nie ważne co by się działo, niech zwycięży piłka. Na to liczę w sezonie 2013/2014. Myślę, że wy także. 

Prezentacja trasy Tour de France 2014

Stało się. Znamy trasę 101 edycji Tour de France. Jest kilka niespodzianek. Przede wszystkim powrót bruków, który zakończy się w Arenbergu. Do tego, jeden z etapów zakończy się na ważnym dla Polaków wzniesieniu Pla d'Adet, gdzie Zenon Jaskuła w 1993 roku odniósł jedyne polskie zwycięstwo w wielkiej pętli. Mimo to, wyścig wydaje się być nieco za prosty. Etapem królewskim wydaje się być ten zakończony w Risoul, z uprzednim przejazdem przez Latauret i Izoard. Jest także na trasie Chamrouse czy Tourmalet, jednak to trochę za mało. Wszystko jednak wyjdzie w praniu. Filmik z prezentacji można obejrzeć tutaj.




wtorek, 22 października 2013

Bóg, idol, osobowość

Do głowy przychodzą wspomnienia z czasów, kiedy było się beztroskim dzieckiem. Właśnie wtedy największy wpływ na nas, oprócz rodziców i kolegów, mieli Ci, których wychwalaliśmy przyglądając się ich działaniom na sportowych arenach. Byli naszym natchnieniem, bóstwem, czymś, co rządzi nami. Każde ich słowo, każdy gest był jak werset z Biblii dla głęboko wierzącego. To właśnie oni inspirowali nas do tego, aby iść tą drogą, którą właśnie podążamy. Czy to siła ich wyników? Może jednak osobowość? Nie zmienia to faktu, że są oni dla każdego z nas idolami. Sam miałem kilku takich, ba, wciąż mam. O kogo chodzi?


Na początek największy z największych. Nie tylko mój wzór, ale także ktoś, kto odciągnął nieco starszych od codziennego życia. W każdy zimowy weekend od grudnia 2000 roku, aż do marca 2011 zbierał przed telewizorami miliony rodaków. Adam Małysz, mały wielki człowiek. Ponad 10 lat na szczycie zachwycając wszystkich fachowców. 4 x mistrzostwo świata, 3x srebro na MŚ, 1x brąz, 3x srebro olimpijskie, 1x brąz; 4 kryształowe kule. 39 wygranych konkursów pucharu świata. Nie to jednak jest najważniejsze. Orzeł z Wisły to, przede wszystkim, człowiek niezwykle skromny. Na początku wręcz uciekał od fanów, jednak z czasem zdał sobie sprawę ze swojej wielkości. Mimo to, nigdy nie zdarzyło mu się przesadzić. Teraz, kiedy skończył skakać, robi furorę w rajdach samochodowych. Może nawet samochody tak bardzo go cenią, że prowadzą się lepiej?



Gdy stawałem się coraz starszy i inne dyscypliny zaczynały dochodzić do głosu, pojawił się ktoś inny. Ktoś, to w mojej głowie był równie niezwykły. Co prawda nie dorósł do poziomu Adama, jednak po dziś dzień jest kimś, na kim wzoruje się jeżdżąc na rowerze. Andy Schleck, wybitny luksemburczyk, młodszy z braci Schleck, to idealny przykład mojego typu osobowości. Waleczny, ambitny, chętny do walki. Zwycięzca Tour de France z 2010 roku, Liege - Bastogne - Liege z 2008. Drugi w TdF w roku 2009 i 2011. Ktoś więcej niż tylko zawodnik. Zawsze chciał korzystać z tego, co daje mu kolarstwo. Radość, przyjemność, spełnienie. To są właśnie wartości nadrzędne.



To tylko moje przykłady. Każdy z nich miał swojego idola. Każdy z was także może podziwiać kogo innego. Nie to jest jednak najważniejsze, ale to, co od nich otrzymamy. Wszystko co mamy teraz jest spuścizną poprzednich pokoleń, za co im dziękuję. Oby do przodu, dalej, tak jak teraz. Czekamy na więcej.

poniedziałek, 21 października 2013

Szczęście

Niby tak proste stwierdzenie, tak proste odczucie, ale ile składniowych. Każdy z nas kiedyś choć przez chwilę doświadczył tego stanu. Czym jednak ono jest? Uniesieniem? Może po prostu stanem ducha? Nikt tego racjonalnie nie jest w stanie wytłumaczyć. Jedno jest pewne. Szczęście to najbardziej pożądane dobro świata. Nikt tego nigdy nie będzie w stanie zmienić. Tak zostanie na zawsze. Ma ono także wpływ na każdego ze sportowców. Niestety, każda z chwil naszego życia ma wpływ na wszystkie pozostałe. Jesteśmy zbyt złożonymi istotami, aby potrafić to tak spokojnie rozdzielać. Sport, rodzina, miłość, etc. Wszystko ma wpływ. Jedno nie wychodzi, obrywa drugie. Naturalna kolej rzeczy.



Może trochę odbiegam od czystego sportu, jednak ma to bardzo duże znaczenie również na niego, szczególnie dla nas. Dlatego też temat został poruszony. Co jest najważniejsze? Dogadanie się z samym sobą. Bez tego nie ma szans na jakiekolwiek dalej idące plany. Możesz mieć wszystko. Pieniądze, uczucia, wszystko co materialne. Mimo to, kiedy nie żyjesz w zgodzie z własnymi uczuciami, wszelka radość gdzieś uleci. Możesz spełniać marzenia, otrzymywać od kogoś miliony uczuć, jednak będziesz czuć się jedynie bezpiecznie. To nie szczęście. Ono jest wtedy, gdy korzystasz z każdej minuty życia. Nie ważne czy siedzisz w szkole, czy właśnie trenujesz, czy całujesz ukochaną osobę. Ze wszystkiego czerpiesz 100% przyjemności. Wówczas wszystko ma sens. Wszystko co sobie zaplanowałeś i o czym marzyłeś tworzy w Tobie coś czego nikt inny nie będzie w stanie poczuć, a Ty sam nie będziesz potrafił opisać tego słowami. Ja pozwolę sobie nazwać to spełnieniem. Własnym, życiowym. To właśnie Ty jesteś drogą do własnego szczęścia. Pamiętaj o tym. Właśnie dlatego tak ważne jest bycie sobą. Korzystaj ze swojej wyjątkowości. Po to Bóg Cię stworzył, abyś traktował siebie tak jak należy. "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Wymowne, prawda? "Ile razy nie obejrzę się w tył, czyli to wszystko co zrobiłem w swoim życiu, nawet do chwili obecnej, bo radzę sobie, uważam, bardzo dobrze, to nie tylko jeśli chodzi o mnie, ale również o moją najbliższą rodzinę, to się uśmiecham. Uśmiecham się niewyobrażalnie... Aż mnie zatkało, że można coś zrobić w życiu i się do tego uśmiechać. Inaczej. Można się cieszyć, że się życie nie zmarnowało." To słowa zmarłego niedawno Stanisława Szozdy. Życzę wam, abyście również mogli tak powiedzieć, gdy będziecie zbliżać się do końca.