czwartek, 31 października 2013

Święto zmarłych

Wiem, że wszyscy jarają się halloween i tym, że mają jeden dzień wolny więcej. Mimo wszystko, należy w tym okresie pamiętać w szczególności o tych, których już między nami nie ma. Każdego dnia, taki sam los może spotkać was, bądź kogoś kogo bardzo cenicie. Doceńcie to co macie. Spalacze niech chociaż ten jeden dzień niech nie spalają, chilloutowcy niech na chwilę się zastanowią nad kruchością tego, czego częścią jesteśmy. Wszyscy zastanówmy się czy nie jesteśmy za szybcy. Czy życie nie przecieka nam między palcami, kiedy leżymy na kanapie nudząc się. Dla tych, którzy wyjeżdżają - bądźcie ostrożni. 


poniedziałek, 28 października 2013

Błędy

Od początku piszę tylko o motywacji, zwycięstwach, chwale, radości. Niestety, całe życie tak nam nie minie. Czasem każdy z nas popełnia błędy. Te mniejsze i te większe. Każdy z nich w jakiś sposób na nas się odbija. Nie ważne czego dotyczy. Psychika jest tak zbudowana, że jakoś zawsze pamięta to, o czym najchętniej byśmy zapomnieli. Nie da się żyć bezbłędnie. Po prostu tak jest i trzeba sobie z tym radzić. Sposoby są różne. Wszystko zależy od osoby. Z resztą, jak w każdej sytuacji, to kim jesteś jest drogowskazem dalszych poczynań. Co jest jednak najważniejsze?



Spokój. On jest dobry na wszystko. Nie ma lepszego sposobu na wszystkie problemy. Tylko gdy jesteś spokojny masz możliwość myśleć i tylko wtedy możesz znaleźć najlepsze rozwiązanie. Innej opcji nie ma. To po pierwsze. Po drugie, nawet kiedy jesteś kompletnym samcem alfa i brniesz do przodu pewniej niż niemiecki Tygrys przez Polskę w '39, to czekają Cię momenty, w których udasz się do Canossy w pokutnej szacie prosić o przebaczenie. Czy to dziewczynę, czy trenera, czy samego siebie. Będzie taki moment. Wtedy właśnie dowiesz się, ile tak naprawdę masz jaj. Czy naprawisz, czy może będziesz tak zaaferowany, że wbijesz się w jedno wielkie bagno. Jedno jednak jest pewne. Jeśli upadłeś i wstałeś, jesteś mocniejszy niż wcześniej. Potwierdzone info, sam się o tym przekonałem. Teraz już nie boje się niczego, bo wiem, że dam radę. Jeśli cokolwiek zmusi mnie, abym przykląkł, chwilę później musi mnie oglądać w locie. Nieważne jakiej dziedziny życia to dotyczy. Czy marny wynik na wyścigu, czy jakaś kłótnia. Wiem, że sam, bądź z kimś dam radę. Karma działa.



Nie bez powodu właśnie takie sytuacje są przedstawione w wielu filmach. Porażka też jest błędem, a błąd swoistą porażką. Happy end nadchodzi tylko wtedy, kiedy bohater zepnie tyłek i zrobi co trzeba. Bądźcie silni. Silni duchem. Jeśli wasze wnętrze sobie radzi, to na zewnątrz tym bardziej dacie rade. Tutaj zaczyna wchodzić wiara. Jesteśmy skomplikowani, ale to czyni nas niezwykłymi. Dlatego też każdy problem da się rozwiązać. Dziękujmy Bogu za to, że stworzył nas takich, jacy jesteśmy. 

niedziela, 27 października 2013

Człowieczeństwo

Karma. Jedna z magicznych sił wschodu. Swoje działanie buduje na dobru, jakim obdarowujesz cały świat. Ile od siebie dasz, tyle do Ciebie wraca. Jest to chyba najważniejsza życiowa prawda. Bo co innego jest potrzebne do szczęścia? Ludzie. To oni nas budują. Sam się o tym przekonałem i to wielokrotnie. Sam doświadczyłem momentu, w którym zebrana przeze mnie karma zwróciła się z nawiązką. Czas na historię wziętą prosto z mojego życiorysu. 



Była sobie nas niewielka ekipa. 5 chłopa. Każdy z nas tak samo walnięty. Każdy z nas z podobnym systemem działania, z podobnym charakterem. Jednocześnie każdy tak samo skryty, tak samo nieśmiały. Ja sam poczułem się tam odpowiedzialny za PR. Może to trochę za dużo powiedziane, ale byłem uznany za najbardziej otwartego. Podobno. Sam czułem się liderem. Kapitanem naszej grupy. Było mi z tym dobrze. Czułem się w niej potrzebny. Czułem, że jestem komuś potrzebny. Wszyscy czuliśmy się ze sobą świetnie. Braterska więź pozostała do dziś i zostanie do końca życia. Tego jestem pewien. Nie o tym jednak chce mówić. Niestety, z kilku powodów wszystko się pogmatwało. Jeden z nas musiał wyjechać, drugi znów gdzieś zniknął, tak psychicznie. Ja też musiałem się uwikłać z pewnymi przeciwnościami. Jednocześnie czułem, że chłopaki świetnie sobie poczynają. Każdy z nich otworzył się. Każdy spróbował. Każdemu się udało. Uwierzyli. Wiedziałem, że moja pierwotna misja liderowania dobiegła końca. Teraz jesteśmy braćmi. Po prostu. Jak jednak zwróciła mi się karma? Słowami, po prostu słowami. Jakimi? Nic prostszego. Pewnego dnia, od każdego z nich, tak jakby się umówili, usłyszałem coś, co zapamiętam do końca. "Dzięki stary, dzięki Tobie mi się udało". W taki sposób moja karma wróciła. Nic innego mi nie potrzeba. 



Wdzięczność. To właśnie to, czego każdy z nas potrzebuje. Właśnie ona buduje międzyludzkie relacje. Jest uczuciem ściśle powiązanym z ogólnie pojętą przyjaźnią i miłością. Dzięki niej wiemy, że ktoś jest nam potrzebny do szczęścia, a my komuś. Na tym polega karma. Może i się powtórzę, ale najlepszym przykładem powrotu dobrej karmy jest Szymonbike. Dzisiaj jego norweska wyprawa wyszła w polskiej wersji językowej. Inspiracja wróciła od razu. Jego karma udziela się także mi. Myślę, że nie tylko.

piątek, 25 października 2013

When day was so difficult

Oj ciężko, ciężko. Z różnych względów. Czasem trening, czasem codzienne życie. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy. Mianowicie, nie ważne jak, nie ważne po czym, zmęczenie zawsze da o sobie znać. Czasem jest ono przyjemne, czasem niestety nie. Mimo to, oba rodzaje są uciążliwe. Jak sobie z nimi radzić? Nie ma określonego przepisu. Wszystko zależy od tego, co jest powodem i jak bardzo jest odczuwalne. 



Co jednak pomaga zawsze? Prysznic. Nie znam sytuacji, w której porządna kąpiel nie byłaby czymś pożądanym. Oprócz tego zawsze dobrze jest uzupełnić wszelkie węglowodany. Każdy wysiłek, zarówno fizyczny, jak i psychiczny potrzebuje energii związanej z pożywieniem. Należy więc o nim pamiętać. Cóż jeszcze? Przede wszystkim nie mieszać obu typów wykańczania samego siebie. Ewentualnie ten fizyczny używać jako lekarstwo myślowego. Nigdy razem i równo. To tylko stworzy w Twojej głowie jeszcze gorszy obraz. Uwierzcie, wiem co mówię. Mimo wszystko każdy z was z osobna musi spojrzeć na to, jak reaguje po wszelakim wysiłku. Jest to najczęściej kwestia organizmu i jego aktualnej formy. Pamiętajcie, każdy dzień może na was wpłynąć inaczej. Miejcie to ciągle na uwadze. Jeśli tak będziecie działać, nie będzie chwili, w której poczujecie się źle. 

środa, 23 października 2013

Turniej nazywany ligą

Nadszedł moment, w którym każdy fan piłki nożnej żyje od wtorku do wtorku. Rozpoczęła się bowiem liga mistrzów. Turniej, który od lat zbiera na stadionach i przed telewizorami miliony ludzi na całym świecie. Największe gwiazdy, kluby. Niestety, coraz częściej wydaje mi się, że piłka zaczyna być tylko dodatkiem. Z kilku względów.



Tak jak już wspomniałem, piłka wydaje się być już tylko dodatkiem. Dodatkiem do czego? Marketingu. Przede wszystkim liczy się pieniądz. Nie wiem jak wam, ale mi przykro się patrzy na to, jak każdy zarząd klubu z wyższej półki myśli o wyniku tylko jako sprawie drugorzędnej. Przede wszystkim ważne jest to, żeby dobrze sprzedawały się koszulki, żeby ludzie kupowali drogie bilety, żeby rozmawiali między sobą, o tym jak ten kiwnął tego, a później sprawdzili jego fanpage na fejsiku. Później zaczynają się podróże w przerwach między sezonami do Korei, Indii i innych egzotyków, aby wcisnąć za krocie suweniry. Skośnoocy przecież chwycą wszystko. Jakaś taka ich natura. Najgorzej jednak patrzy się na cały wyścig finansowy samych graczy. Ten po 80 mln, ten za to chcę 200 tyś tygodniowo. Niestety, później oglądamy symulkę typu Busquets czy Di Maria. Każdy boi się o własne nogi, a gra na maksa jest tylko tam, gdzie największe pieniądze. Sabo i Dornie, nie idźcie tą drogą.



Mimo to, za chwil kilka wezmę coś do picia, jedzenia i przeniosę się przed TV. Włączę któryś z kanałów transmitujących któryś z meczy i nie będę mógł się oderwać od meczu. Nie wiem co wciąż tworzy football tak pięknym. Może po prostu sport wciąż broni się sam? Może jest najzwyczajniej niezniszczalny? Oby. Nie ważne co by się działo, niech zwycięży piłka. Na to liczę w sezonie 2013/2014. Myślę, że wy także. 

Prezentacja trasy Tour de France 2014

Stało się. Znamy trasę 101 edycji Tour de France. Jest kilka niespodzianek. Przede wszystkim powrót bruków, który zakończy się w Arenbergu. Do tego, jeden z etapów zakończy się na ważnym dla Polaków wzniesieniu Pla d'Adet, gdzie Zenon Jaskuła w 1993 roku odniósł jedyne polskie zwycięstwo w wielkiej pętli. Mimo to, wyścig wydaje się być nieco za prosty. Etapem królewskim wydaje się być ten zakończony w Risoul, z uprzednim przejazdem przez Latauret i Izoard. Jest także na trasie Chamrouse czy Tourmalet, jednak to trochę za mało. Wszystko jednak wyjdzie w praniu. Filmik z prezentacji można obejrzeć tutaj.




wtorek, 22 października 2013

Bóg, idol, osobowość

Do głowy przychodzą wspomnienia z czasów, kiedy było się beztroskim dzieckiem. Właśnie wtedy największy wpływ na nas, oprócz rodziców i kolegów, mieli Ci, których wychwalaliśmy przyglądając się ich działaniom na sportowych arenach. Byli naszym natchnieniem, bóstwem, czymś, co rządzi nami. Każde ich słowo, każdy gest był jak werset z Biblii dla głęboko wierzącego. To właśnie oni inspirowali nas do tego, aby iść tą drogą, którą właśnie podążamy. Czy to siła ich wyników? Może jednak osobowość? Nie zmienia to faktu, że są oni dla każdego z nas idolami. Sam miałem kilku takich, ba, wciąż mam. O kogo chodzi?


Na początek największy z największych. Nie tylko mój wzór, ale także ktoś, kto odciągnął nieco starszych od codziennego życia. W każdy zimowy weekend od grudnia 2000 roku, aż do marca 2011 zbierał przed telewizorami miliony rodaków. Adam Małysz, mały wielki człowiek. Ponad 10 lat na szczycie zachwycając wszystkich fachowców. 4 x mistrzostwo świata, 3x srebro na MŚ, 1x brąz, 3x srebro olimpijskie, 1x brąz; 4 kryształowe kule. 39 wygranych konkursów pucharu świata. Nie to jednak jest najważniejsze. Orzeł z Wisły to, przede wszystkim, człowiek niezwykle skromny. Na początku wręcz uciekał od fanów, jednak z czasem zdał sobie sprawę ze swojej wielkości. Mimo to, nigdy nie zdarzyło mu się przesadzić. Teraz, kiedy skończył skakać, robi furorę w rajdach samochodowych. Może nawet samochody tak bardzo go cenią, że prowadzą się lepiej?



Gdy stawałem się coraz starszy i inne dyscypliny zaczynały dochodzić do głosu, pojawił się ktoś inny. Ktoś, to w mojej głowie był równie niezwykły. Co prawda nie dorósł do poziomu Adama, jednak po dziś dzień jest kimś, na kim wzoruje się jeżdżąc na rowerze. Andy Schleck, wybitny luksemburczyk, młodszy z braci Schleck, to idealny przykład mojego typu osobowości. Waleczny, ambitny, chętny do walki. Zwycięzca Tour de France z 2010 roku, Liege - Bastogne - Liege z 2008. Drugi w TdF w roku 2009 i 2011. Ktoś więcej niż tylko zawodnik. Zawsze chciał korzystać z tego, co daje mu kolarstwo. Radość, przyjemność, spełnienie. To są właśnie wartości nadrzędne.



To tylko moje przykłady. Każdy z nich miał swojego idola. Każdy z was także może podziwiać kogo innego. Nie to jest jednak najważniejsze, ale to, co od nich otrzymamy. Wszystko co mamy teraz jest spuścizną poprzednich pokoleń, za co im dziękuję. Oby do przodu, dalej, tak jak teraz. Czekamy na więcej.

poniedziałek, 21 października 2013

Szczęście

Niby tak proste stwierdzenie, tak proste odczucie, ale ile składniowych. Każdy z nas kiedyś choć przez chwilę doświadczył tego stanu. Czym jednak ono jest? Uniesieniem? Może po prostu stanem ducha? Nikt tego racjonalnie nie jest w stanie wytłumaczyć. Jedno jest pewne. Szczęście to najbardziej pożądane dobro świata. Nikt tego nigdy nie będzie w stanie zmienić. Tak zostanie na zawsze. Ma ono także wpływ na każdego ze sportowców. Niestety, każda z chwil naszego życia ma wpływ na wszystkie pozostałe. Jesteśmy zbyt złożonymi istotami, aby potrafić to tak spokojnie rozdzielać. Sport, rodzina, miłość, etc. Wszystko ma wpływ. Jedno nie wychodzi, obrywa drugie. Naturalna kolej rzeczy.



Może trochę odbiegam od czystego sportu, jednak ma to bardzo duże znaczenie również na niego, szczególnie dla nas. Dlatego też temat został poruszony. Co jest najważniejsze? Dogadanie się z samym sobą. Bez tego nie ma szans na jakiekolwiek dalej idące plany. Możesz mieć wszystko. Pieniądze, uczucia, wszystko co materialne. Mimo to, kiedy nie żyjesz w zgodzie z własnymi uczuciami, wszelka radość gdzieś uleci. Możesz spełniać marzenia, otrzymywać od kogoś miliony uczuć, jednak będziesz czuć się jedynie bezpiecznie. To nie szczęście. Ono jest wtedy, gdy korzystasz z każdej minuty życia. Nie ważne czy siedzisz w szkole, czy właśnie trenujesz, czy całujesz ukochaną osobę. Ze wszystkiego czerpiesz 100% przyjemności. Wówczas wszystko ma sens. Wszystko co sobie zaplanowałeś i o czym marzyłeś tworzy w Tobie coś czego nikt inny nie będzie w stanie poczuć, a Ty sam nie będziesz potrafił opisać tego słowami. Ja pozwolę sobie nazwać to spełnieniem. Własnym, życiowym. To właśnie Ty jesteś drogą do własnego szczęścia. Pamiętaj o tym. Właśnie dlatego tak ważne jest bycie sobą. Korzystaj ze swojej wyjątkowości. Po to Bóg Cię stworzył, abyś traktował siebie tak jak należy. "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Wymowne, prawda? "Ile razy nie obejrzę się w tył, czyli to wszystko co zrobiłem w swoim życiu, nawet do chwili obecnej, bo radzę sobie, uważam, bardzo dobrze, to nie tylko jeśli chodzi o mnie, ale również o moją najbliższą rodzinę, to się uśmiecham. Uśmiecham się niewyobrażalnie... Aż mnie zatkało, że można coś zrobić w życiu i się do tego uśmiechać. Inaczej. Można się cieszyć, że się życie nie zmarnowało." To słowa zmarłego niedawno Stanisława Szozdy. Życzę wam, abyście również mogli tak powiedzieć, gdy będziecie zbliżać się do końca. 

niedziela, 20 października 2013

Gdy za oknem smutek

Dzisiaj już 20 października. Nudy coraz więcej, mięśnie coraz bardziej zalane, tyłek coraz cięższy, coraz bardziej się nie chce. To najlepszy znak, że mamy jesień. Nie można jednak poddać się jej destrukcyjnej sile. Po prostu nie można. Trzeba wziąć się do roboty i ogarnąć małe co nieco. Styczeń przyjdzie szybciej niż nam się wydaje. Nie pozostaje więc nic innego jak zacząć porządnie pracować przed kolejnym sportowym rokiem. Nie dotyczy to rzecz jasna zawodników uprawiających sporty zimowe i halowe, gdyż właśnie teraz nadszedł ich czas. Tak więc, jak poradzić sobie z jesienną nudą?

Na początek wspomniane już sporty halowe. Jakiekolwiek. Koszykówka, siatkówka, piłka ręczna, futsal, curling, dwa ognie. Wszystko jest dobre. Byle się poruszać. Tak z 2-3 godziny dziennie najlepiej. Nie no, przy tych 2 godzinach na 3 dni jeszcze wam wybaczę. Nie zmienia to faktu, że hala to jedna z najlepszych opcji na tak przymulone dni jesienno - zimowe. Jedynym problemem może być zebranie ekipy na tak częste spotkania i samo wynajęcie budynku. Jednak dla chcącego nic trudnego.




Propozycja druga - bieganie. Tutaj sytuacja jest nieco inna. Osobiście preferuje bieganie wieczorem, po ciemku. Ma to swój klimat. Potrzebne są buty, ciuchy, które utrzymają ciepło, czapka i ewentualnie rękawiczki. Reszta zależy już tylko i wyłącznie od Ciebie. Godzina dziennie to niezbędne minimum, oczywiście jeśli tylko lekko podtrzymujesz formę. Mimo to, jest to chyba najpopularniejsza forma jesienno - zimowego snu. Jeśli nie chce wam się wychodzić za daleko z domu, polecam.




Punkt trzeci - siłownia. Dla jednych codzienność, dla drugich sposób na wytopienie tego i owego. Cóż, osobiście nie znam się na obciążeniach itp, jednak jedno mogę wam poradzić - za żadne skarby żadnej kreatyny itp. Wytapiajcie tylko i wyłącznie naturalną masę. Jeśli chcesz być zdrowy to zastosuj się do tego. Na wiosnę dobijesz wytrzymałość i wszystko idealnie. Problem z siłownią? Z reguły są stosunkowo drogie. Mimo to, warto czasem odwiedzić takie miejsce.



Na koniec to, o czym mam największe pojęcie. Mowa o kolarskim trenażerze. Cóż tu dużo opowiadać. Koszt maszyny jakiś jest, jednak warto. Bez większych problemów i wychodzenia z własnego pokoju można codziennie przez przynajmniej 3 godziny pokręcić. Dodatkowo, jeśli ma się troszkę głębszą kieszeń można sobie pozwolić na luksus w postaci Tacx Genius, który dzięki połączeniu z komputerem ma możliwość ustawiania oporu magnetycznego zgodnego z profilem trasy wrzuconej do programu jako plik .gpx. Do najsłynniejszych tras, zamiast animacji, dołączone są filmiki, które dodają pewnego kolorytu. Nic, tylko trenować.



To tylko kilka sposobów na to, jak poradzić sobie z sidłami jesienno - zimowej egzystencji. Każdy może znać inny sposób na trening. Wszystko jednak najczęściej zależy od tego, co trenujemy. Przed użyciem zapoznaj się ze swoim zapotrzebowaniem na wysiłek bądź udaj się do swojego trenera po rady, gdyż każdy źle wykonany trening to zabójstwo dla mięśni. 

sobota, 19 października 2013

Hejterzy i fałszywce

Skoro zaszliśmy już tak daleko, wszystko nam wychodzi, jesteśmy ambitni, waleczni i chcemy dojść do wyznaczonego sobie celu, musimy mieć na uwadze, że pojawią się w naszym życiu ludzie, których zapamiętamy do końca. Niestety, z złym tego słowa znaczeniu. Każdy na swojej drodze spotka kogoś, kto będzie dla niego fałszywy, bądź przez własne kompleksy nie będzie mógł się pogodzić z Twoim sukcesem. Niestety, trzeba sobie jakoś z nimi poradzić. Co jednak charakteryzuje obie grupy?



Przeciętny hejter wygląda tak jak jegomość na zdjęciu powyżej. Najczęściej udziela się tylko w internecie. Bardzo często zakompleksiony, nie potrafiący sam dokonać tego, co zrobiłeś Ty. Ewentualnie mógł dojść daleko, ale wówczas uznaje, że jest jedynym kandydatem do tak wysokiej pozycji społecznej, a jego fejm jest niepodważalny. Cóż, często wychodzi to z czystej zarozumiałości i przerostu pewności siebie. Takie osoby spotkasz najczęściej. Niestety. Im bardziej czujesz się spełniony, tym coraz więcej hejterów będzie Cię otaczać. Nic na to nie poradzisz. 


Nieco inaczej sprawa ma się z fałszywcami. Ci ludzie trochę bardziej namieszają w Twoim życiu. Dlaczego? Pojawiają się, razem z Tobą pną się w górę, aby później pozostawić Cię samemu i cieszyć się tylko swoimi osiągnięciami. Potrzebny jesteś tylko w momencie kłopotów. Takie momenty zawsze są najtrudniejsze. Ktoś komu zaufałeś wykorzystał Cię tylko jako drabinę prowadzącą na piętro zwane sukcesem. Podniesienie się nie jest proste. Jesteś jednak wyjątkowy i dasz sobie radę, pamiętaj.

Życie jest ciężkie, ale pamiętać należy, że to właśnie ludzie tworzą ten świat. Wychodzi więc na to, że ludzie powodują życiowe trudności. Przede wszystkim te dwa typy ludzi, których przedstawiłem. Nie da się ich uniknąć. Trzeba ich pokonać. Jak? Będąc sobą i działając. Nie ma lepszej recepty. Jesteś silny, stać Cię na to. Wszystko jest tylko i wyłącznie w Twoich rękach. Na szczęście.

piątek, 18 października 2013

Nowe otwarcie

Nadszedł czas na coś, czego nikt się nie spodziewał [przynajmniej tak myślę]. Z dniem dzisiejszym GruSports rusza także na facebooku. Kontakt na linii ja - odbiorca będzie teraz znacznie łatwiejszy. Cieszę się, że daliście mi do tego odpowiednie możliwości. Jesteście wielcy :]



Po raz kolejny dajecie mi motywację, a co za tym idzie z każdym dniem wyszukuje dla was coraz to lepszego tematu i staram się go odpowiednio przedstawić. Zawsze dla was. Pozdrawiam, GruSports.

czwartek, 17 października 2013

Kiedy gorzej być nie może

Przekazuje wam tylko informacje, mówię o sprawach przyjemnych etc. Czas jednak na coś innego. Każdy bowiem na pewno słyszał o sportowcach, którzy oddali życie, bądź stracili zdrowie podczas zawodów. Lee Richardson, Wouter Weylandt, to tylko przykłady. Nie o nich jednak będzie dzisiaj mowa, a o tych, którzy mimo wielkich przeciwności losu potrafili się podnieść i powrócić na szczyt. To oni powinni być dla każdego przykładem ambicji, chęci podbijania świata. Przykładem tego, że można, niezależnie od sytuacji jaką przygotuje nam los. Wszystko zależy od nas.

Na początek ten, którego nie mogło tutaj zabraknąć. Terminator, człowiek - robot. Niezniszczalny. Robert Kubica. Właśnie on. Kto inny lepiej pasowałby do tej roli. Człowiek, którego śmierć omija szerokim łukiem, mimo, że wielokrotnie już mogła złapać go w swoje sidła. Zaczęło się od makabrycznej kraksy w Kanadzie, kiedy to na torze Gilles'a Villeneuve'a bolid krakowianina rozpadł się w drobny mak, gdy ten uderzył w betonową bandę przy prędkości przekraczającej 200 km/h. Rok później... wygrał tam. Później nadszedł czas na lekkie szaleństwo w rajdach, które skończyło się makabrycznym wypadkiem we Włoszech, gdzie od śmierci dzielił go, mniej więcej, centymetr. Mimo wszystko, nie pozostawił swojej pasji. Powrócił z przytupem. W WRC2 robi ogromną furorę, a w mediach coraz częściej pojawiają się spekulacje na temat jego powrotu do F1. Niezwykłe.



Drugim z dzisiejszych bohaterów jest niewielki Brytyjczyk z australijskimi korzeniami, wychowany w Scunthorpe. Niedawno został on mistrzem świata na żużlu. Tai Woffinden, jeszcze 2 lata temu zastanawiał się, czy nie zakończyć sportowej kariery. Dlaczego? Nie mógł pogodzić się ze śmiercią ojca. Jego przyjaciele relacjonowali, iż był on na tyle przybity, że nie potrafił sam zjeść zupy. Trochę to trwało, jednak z każdym dniem był mocniejszy. Co jakiś czas na jego ciele pojawiała się nowa dziara. Teraz są one symbolem jego mocy. Mocy, którą wykorzystał, aby dostać się na sam szczyt. W tym roku mu się to udało. Został mistrzem świata. 



Na koniec postać - symbol. Ten, który wygrywał nie tylko z przeciwnikami, ale i z chorobą. Eric Abidal jest najlepszym przykładem jak radzić sobie z tak ciężkim rywalem, jakim jest nowotwór. Nie ważne dla niego było, że jego życie jest zagrożone. Wiedział, że wygra i wygrał. Zwyciężył w najważniejszej bitwie. W międzyczasie, kiedy tylko pojawiał się na boisku, grał jak nigdy. Robił wszystko co tylko mu się spodobało. Nikt nie mógł wyjść z zachwytu. Ja nadal z niego nie wyszedłem, mimo, że po przejściu do AS Monaco rak ustąpił. Kto jednak najbardziej docenił Abidala? Kapitan Barcy, Carles Puyol. Wówczas, gdy jego francuski kolega borykał się z problemami, a jednocześnie grał razem z nim, ten pozwalał mu czynić największe kapitańskie honory, takie jak unoszenie w górę pucharu mistrzów Europy czy mistrzów Hiszpanii. 
Ericu, jesteś żywą legendą i obrazem dla innych chorych, takich jak Ty.



To tylko kilka przykładów wielkich powrotów. Z pewnością było ich o wiele więcej. Liczba nie ma jednak większego znaczenia. Najważniejsze, żeby się nie poddać, walczyć i dążyć do wyznaczonego sobie celu. Los Cię nie pokona, dopóki mu na to nie pozwolisz. Z tą myślą połóż się do swojego łóżka i zaśnij w spokoju myśląc o wielkich planach na kolejny, piękny dzień.

środa, 16 października 2013

Zawodnik miesiąca - październik 2013

Sezon kolarski już zakończony. No może nie zupełnie, gdyż w niedziele rozegrany zostanie wyścig Chrono des Nations, jednak wszystkie najważniejsze rozstrzygnięcia sezonu już znamy. Październik to miesiąc włoskich klasyków, które przyniosły chlubę jednemu z miejscowych zawodników. Był nim oczywiście Diego Ulissi. 


Dlaczego właśnie on? Proste. Wygrane Milano - Torino, oraz Giro dell Emilia. Lepszej końcówki sezonu nie mógł sobie wymarzyć. No, może jeszcze dorzucając zwycięstwo w Il Lombardia. Zejdźmy jednak na ziemie. Brawo Diego.

Drużyna

Wczoraj, po raz kolejny upadła nadzieja na wyjazd naszej drużyny piłki skopanej na mistrzostwa świata. Cóż, 2 raz z rzędu. Zaczynam się do tego przyzwyczajać. Mimo mocnego składu indywidualnie, brakuje wyraźnego kolektywu. W czym więc problem? W braku zgranej drużyny. Reprezentacja to tylko zlepek zawodników z całej europy, którzy grają ze sobą parę razy w roku. Do tego skład jej non stop zmieniany. To także nie sprzyja budowie odpowiedniej bazy doświadczenia, jeśli chodzi o wspólną grę. Czy jednak było tak zawsze? Nie, nie było. Nie trzeba szperać w historii i dochodzić do lat '70 i '80, kiedy to osiągaliśmy największe sukcesy. Wystarczą lata 2006 - 2008 kiedy to Leo Beenhakker potrafił zespolić naszą kadrę.


Pamiętacie jak wielkie nazwiska wyszły na mecz z Portugalią w pierwszym składzie? Bronowicki, Golański, Rasiak. To tylko część z ich. Mimo to, zagrali oni najlepszy mecz kadry w XXI wieku. Gryźli trawę, walczyli, po prostu grali. Każdy był tam gdzie trzeba. Każdy za kolegę mógł wskoczyć w ogień. Coś niezwykłego. To była właśnie drużyna. Szkoda, że teraz nie możemy tego doświadczyć. Przynajmniej w piłce. Inaczej jest w innych sportach. Również tych czysto drużynowych. Niestety nie są one tak doceniane. Które to?

Zacznę od piłkarzy ręcznych. Mimo sukcesów, nigdy nie mówili o kolegach źle. Tworzyli coś więcej niż drużynę. Tworzyli rodzinę i nadal ją tworzą. Może już w nieco innym składzie i w nieco mniejszym stopniu, jednak cały czas to działa. Wystarczy obejrzeć mecz i zobaczyć jak walczą do ostatniej kropli krwi i wzajemnie się uzupełniają. To przykład pierwszy.



Przykład drugi - siatkarze. Tutaj chciałbym w szczególności oprzeć się na materiałach Krzysztofa Ignaczaka i jego programu "Igłą szyte". Mimo zmiany pokoleniowej klimat nie upadł. Mimo zmian trenerów oni wciąż są razem tak samo zakręceni. Nie ważne skąd jesteś i czy wsadziłeś mi 5 gwoździ pod rząd w finale ligi. Jesteś moim ziomkiem. Przecież to reprezentacja, tutaj wszyscy jesteśmy po tej samej stronie frontu. Widać to w każdym meczu. Zależy im i gdy nie idzie jednemu, reszta z nim jest. Pięknie.


Na koniec, jak dla mnie, najlepszy przykład na coś zbudowanego przez dłuższy czas. Mowa o drużynie naszych skoczków narciarskich. Co jak co, ale jest to jedyna ekipa, która w roku 2013 zdobyła medal na ważnej imprezie. Nie stało się to jednak bez przyczyny. Od początku wielkiej kariery Adama Małysza, szkolenie młodzieży szło zdecydowanie do przodu. Wychowaliśmy kilku, a nawet kilkunastu świetnych zawodników, którzy w sezonie 2013 pokazali jaki potencjał w nich drzemie. Złoto indywidualne Kamila Stocha + brąz drużyny to tylko efekt ciężkiej pracy. Pracy pod okiem wielkiego specjalisty i trenera, Łukasza Kruczka. Wielu kibiców wieszało na nim psy, mieszało go z błotem. Żądało wręcz jego dymisji. Wówczas ujawnił się prawdziwy duch polskich skoków. WSZYSCY zawodnicy stanęli za nim murem, grożąc odejściem. Później pokazali dlaczego. Wszystko poszło tak jak trzeba. atmosfera w drużynie świetna, waleczni zawodnicy, trener, który potrafi bardzo wiele, a do tego jest osobą, która swoim spokojem i inteligencją potrafi ostudzić zbyt gorące głowy. Brawo panowie, oby tak dalej.



Jak widać, Polak potrafi. Wystarczy tylko to wykorzystać. Kto jednak wie, czy zarabiające kokosy pseudo gwiazdeczki boisk będą chciały tak współpracować. Uczcie się panowie.
Nie wiem jak wy, ale ja już czekam na koniec listopada i rozpoczęcie sezonu skoków. Jako wierny fan tej dyscypliny z ogromnymi nadziejami patrzę w przyszłość, a tam czekają IO w Soczi. Wierzę chłopaki i jednocześnie wiem, że dacie radę. Allez.

wtorek, 15 października 2013

Irytacja

Na szybko, bo akurat sytuacja tego wymaga. Jak nigdy nie byłem wulgarny, tak teraz muszę. Kurwa no, odkąd tylko pamiętam to byłem z tą bandą trzepaków na dobre i na złe. Mundiale w Korei i Japonii, Niemczech, Euro w Austrii i Szwajcarii oraz nasze. Było analizowanie, ustawianie, przygotowywanie, emocjonowanie się. Przyszedł jednak czas, kiedy mam już tego dość. Po raz kolejny bogate ścierki napluły mi na pysk. Po raz kolejny przyniosły hańbę barwom narodowym. Zabrać obywatelstwa, wykastrować. 


Szlag jasny mnie trafia, kiedy po raz kolejny widzę, że 11 gości zarabiających kupę mamony biega po boisku i się zwyczajnie, mówiąc delikatnie, opierdziela. Przecież mamy tylu fantastycznych graczy. Lewandowski, który do złudzenia przypomina mi Chinyamę z Legii. Milion okazji, jedna bramka. Z San Marino, tak dla równowagi. Nie zmienia to jednak faktu, że najlepszą mamy linię defensywną. Tak bardzo zgrana, w każdym meczu w tym samym zestawieniu. Z lewej strony czyszczą genialni Wawrzyniak i Wojtkowiak, a w środku swoją fantastyczną technikę pokazuje Kamil Glik. Szkoda gadać. 
Czasem żałuję, że w podstawowej reprezentacji nie grają Ci, którzy ostatnio śmigali na MŚ w mini futbolu, czy legendarna już reprezentacja bezdomnych. Oni dawali, dają i dawać będą z siebie wszystko. Dla tego zakichanego Orła na piersi, który podobno jest naszym godłem narodowym. Żałuję, że na boisku nie ma kibiców. Tych, którzy za te zasrane barwy mogliby biegać ze złamanymi kręgosłupami. Żałuję, że nie mamy sukcesów w rugby, gdzie zawodnicy są zawsze nastawieni na walkę do ostatniej kropli krwi.

Tym oto bardzo przyjemnym akcentem zakończmy rozdział zatytułowany Mundial Brazylia 2014. Serio, przenieśmy się wszyscy na jakieś inne dyscypliny. Żużel, kolarstwo, skoki narciarskie, rugby, curling, łyżwiarstwo figurowe, szachy, podwodne bierki elektryczne. Cokolwiek, tylko nie piłka skopana. Oszczędźmy sobie wstydu. Dobrze, że jesteśmy wciąż w rankingu FIFA przed takimi potęgami jak Wyspy Owcze czy Lichtenstein. W końcu to nasz poziom.

poniedziałek, 14 października 2013

Klimat

Ostatnio bardzo dużo pisałem o bliskich, współpracy i innych tego typu wartościach. Wszystko to, co wymieniłem buduję coś jeszcze silniejszego. Klimat. Bez klimatu nie ma zabawy. Myślę, że definicji podawać nie muszę, gdyż jest to coś niezwykle subiektywnego. Dla każdego inny nastrój do wyborny klimat. Jeden woli pełny chillout, drugi wojskowy reżim. Na czym jednak polega fenomen całej otoczki życia i pracy?


Powyższe zdjęcie nie jest tutaj przypadkiem. Każdy z was, z pewnością oglądał kiedyś Rocky'ego. Właśnie pokazany przeze mnie moment najlepiej pokazuje, co to znaczy odpowiedni klimat i zrozumienie w pracy dwóch [większej grupy też] ludzi. Zrozumienie, podobne poglądy, zaufanie. To wszystko to tylko składniowe czegoś wielkiego. Jak później się okazuje, czegoś wyjątkowego. Właśnie w takich warunkach powstają legendy. Z resztą, sami dobrze wiecie o co w tym wszystkim chodzi. Każdemu z was lepiej pracuje się z tą sekretarką, tym ziomkiem od ksera, tą nauczycielką. Właśnie z nią/nim czujecie odpowiedni klimat pracy. Czym to jednak jest powiązane z poprzednim tematem? Z bliskimi także współpracujecie. Czy to dom, czy to trening. Robisz obiad razem z żoną/dziewczyną, jedziesz w Alpy z przyjacielem. To przy nich czujesz, że możesz wszystko. Nagle otwiera się przed Tobą cały świat. Tak po prostu. Bo jest klimat. Najlepszy przykład z ostatnich dni? Po raz kolejny Szymonbike. Tym razem jednak ze swoim Making off'em. Jest jeszcze z kogo brać przykład.



Druga osoba zawsze jest inspiracją. Szczególnie, gdy Cię rozumie, a Ty rozumiesz ją. Dobra kolaboracja to 3/4 sukcesu. Nie zapomnij o tym. Traktuj dobrze ludzi, na których Ci zależy. To w dużej mierze od nich zależy kim sam jesteś.

sobota, 12 października 2013

Bliskość

Sobota, godzina 23, piwo na biurku, klawiatura, kolejne posty... To zawsze ma swój klimat. Tym bardziej, kiedy wciągasz w to innych. Wciągasz w to tych, którzy są z Tobą zawsze, kiedy ich potrzebujesz i nie potrzebujesz. Również wtedy, gdy Ty nie jesteś im potrzebny. Wciągasz w to bliskich. Mi to się udało. Aż się zdziwiłem, serio. Nie sądziłem, że to może kiedykolwiek mieć miejsce. Dlatego teraz chciałbym przedstawić człowieka, który namąci wam w głowach może i więcej niż ja. Łapcie Barteeza, nowego członka blogosfery. Enjoy :]
Teraz czas na nieco inne podejście do sprawy. Jak już zaczęliśmy o bliskości, to można by było o niej skończyć. Wielu ludzi postrzega ją błędnie. Również chodzi tu o pogląd na miłość. Czy jest ona tylko uczuciem pomiędzy chłopakiem i dziewczyną, którzy są w "oficjalnym" związku? Nie wiem jak wy, ale miłość braterska i przyjacielska jest wręcz jeszcze mocniejsza. Nazywajmy to wprost. Tak to wygląda. Ma to ogromne znaczenie dla wszystkiego co robimy. Dla sportu włącznie.



Myślę, że każdy/każda z was robi wszystko z kimś. Ja także preferuje współpracę. Nie ma nic lepszego niż ktoś bardzo Ci bliski przy Twym boku. Morale up +9999. To coś więcej niż tylko wsparcie. To niezwykły zastrzyk umiejętności i wiary w siebie. Każdy trening robi się czymś niezwykle przyjemnym, ból staje się narkotykiem. Wydaje się, że to jest właśnie ataraksja. Te godziny, dni, tygodnie, lata spędzone z człowiekiem, którego życie jest równie potrzepane jak Twoje. Z człowiekiem, który zrozumie każdą Twoją głupią decyzję i skoczy za Tobą w ogień. Najlepszym przykładem takich zachowań są bracia Schleck. Dopóty obaj mogli odpowiednio współpracować, wszystko było w porządku. Gdy pojawiły się problemy, od razu ich poziom spadł. Do dzisiaj nie jest wiadome, gdzie starszy z braci będzie startował. Szkoda...


Jeśli macie obok siebie kogoś tak wyjątkowego, dbajcie o niego. Jest on największym darem z nieba, jaki można w życiu dostać. Serio. To właśnie on/ona jest drugą częścią Twojej osoby. Razem możecie zrobić wszystko. Na co więc czekacie? Do dzieła.

Pierwszy krok dla Grusportsa

Może i kolejny raz krótko, ale za to jak przyjemnie. W końcu pękł pierwszy tysiąc. Dzięki. Wiem, że odbiorca jest. To zawsze dodatkowa motywacja. Teraz już z górki. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu nie będziecie zawodzić. Budujemy to razem. Głośne pozdro 600 i lecimy dalej :]




Spełnienie, cz. 2

Nie sądziłem, że napiszę część drugą do tego tematu, ale taka akcja nie mogła przejść niezauważona. Szymonbike w ostatnim czasie pokazał, jak to jest spełniać marzenia. Jak najbardziej można z niego brać przykład. Śmiało, zrób to.



czwartek, 10 października 2013

Spełnienie

Jako, że jesień to czas nudy i przytłoczenia, przewinęło się ostatnio przez moją przeglądarkę sporo tekstów Szymonbajka i innych mu podobnych. Coraz bardziej utwierdzam się w stwierdzeniu, że nie ma w życiu niczego lepszego niż spełnianie własnych marzeń. Tylko to może dać Ci ataraksję na całe życie. Nic więcej. Tego roku, jako, że wyznaję podobną filozofię, postanowiłem to po części sprawdzić. Efekt jest jaśniejszy, niż może się wydawać. Czego bym nie zrobił dla siebie, tylko i wyłącznie dla mojej osoby [tak, wiem, że brzmi to egoistycznie, ale spróbujcie to odpowiednio zrozumieć], okazało się to być strzałem w 10. Był to dla mnie wystarczający znak, że miałem rację.


Kiedyś tam, kilka lat temu obiecałem sobie, że będę miał rower szosowy, szosowe buty, pojadę w Alpy, Pireneje, Ardeny. Cały czas to we mnie żyje. Codziennie staram się realizować to co sobie założyłem. Wychodzi. rower jest, buty są, w Alpach byłem. Jeśli się uda, zimą odwiedzę Ardeny. Wystarczy chcieć. Uwierzyć w siebie, a spełnienie przyjdzie. Rzecz jasna, tyłek też trzeba podnieść. Całe życie jest ukierunkowane do spełniania marzeń. Od Ciebie zależy, czy pozostaną one tylko w Tobie, czy też ujrzą światło dzienne. Nie jest to trudne. Jak ja to robię? Po prostu wszystko za co się biorę ma cel. Wszystko, absolutnie. Każde słowo, które tutaj czytasz ma sens. Wszystko tylko po to, by cały czas iść tą drogą, którą wybrałem. Drogą taką, jaką zawsze chciałem. Też spróbuj. Może to właśnie sens życia. Nie ważne, że ludzie będą dziwnie się patrzeć. Nie ważne, że możesz sam wydać na sobie wyrok banicji. Prawdziwi zostaną. Zostaniesz Ty sam, a przecież to ze sobą spędzasz całe swoje życie. Pomyśl nad tym.


Nie bez powodu tyle gwiazd mówi o tym, że zwyczajnie spełniało marzenia. Rób to co kochasz. Nie ma lepszego lekarstwa na wszystkie problemy. Twoja praca to Twoja pasja. Przyglądając się temu dokładniej, to w sumie nie pracujesz, a hajsiwo leci do Ciebie tylko i wyłącznie za to, jak dobry jesteś w tym, co kochasz. Dobre, nie? Chcesz wyjechać, to zepnij się, zarób parę groszy i wyjedź. Na tydzień. Zobacz, poczuj. Kontynuuj po powrocie. Dawaj sobie możliwość zrobienia tego, co chodzi Ci po głowie każdego wieczoru i każdego poranka. Nie bądź szczurem. Tyle ile masz, tyle jesteś wart. To jest sedno.

poniedziałek, 7 października 2013

Kolarski sezon 2013 zakończony - podsumowanie

Aż nie chce się wierzyć, że to już koniec. Cały sezon 2013 minął szybciej niż mogłoby się wydawać. Pamiętam pierwszy etap Tour Down Under, jakby to było wczoraj. Cóż, jednak stało się. Lombardia już za nami. To koniec, nikt przecież, włącznie ze mną, nie uznaje pekińskich gówienek. Co przyniósł nam ten sezon? Dla nas, Polaków, radości było wiele, co czym pisałem jakiś czas temu. Jak wyglądało to na tle ogółu? Szczerze mówiąc, naprawdę dobrze. Kto zaskoczył, kto zdominował, kto zawiódł? Enjoy ;]

W kolarskim światku mówi się, że objawieniami tego sezonu byli zawodnicy z Polski i Kolumbii. Pozwolę sobie zgodzić się z tą opinią. O naszych już było, więc o jakich kolumbijskich gwiazdach mowa? Przede wszystkim dwójka młodych Nairo Quintana i Carlos Betancur. Zacznijmy od tego pierwszego. Czym zdobył serca kibiców mały Nairo, który wygląda przynajmniej 10 lat starzej? Przede wszystkim 2 miejscem w Tour de France. Po fantastycznej jeździe i problemach Alejandro Valverde to właśnie on stał się liderem hiszpańskiego Movistaru. Może i wyszło lepiej. Dzięki temu dostał szansę zaprezentowania się z jak najlepszej strony. Wykorzystał ją najlepiej jak mógł. Fantastyczną jazdą, walką i porażką tylko z Chrisem Froomem. Oprócz tego, po drodze wygrało mu się Wyścig dookoła kraju Basków i Vueltę a Burgos. Dorzucając do tego 4 miejsce w Volta Catalunya i pozostałe skalpy z Touru, patrz koszulka górala i młodzieżowca oraz wygrany etap, lista jego osiągnięć robi się naprawdę fantastyczna. Oby tak dalej Nairo, brawo.



Nieco szybciej do głosu zdołał dojść Carlos Betancur. Co prawda dobrą passę zaczął od fantastycznej walki na jednym z etapów Pais Vasco z Sergio Henao [cały wyścig skończył na 7 miejscu], jednakże cała kampania wiosenna wyszła mu naprawdę świetnie. 3 miejsce w La Fleche Wallone, kiedy to zdawało się, że niemożliwym atakiem na Muur de Huy zdoła dojechać pierwszy, oraz 4 miejsce w staruszce Liege - Bastogne - Liege były dopiero przedsmakiem jego wyścigu życia, jakim okazało się być Giro d'Italia. Właśnie we Włoszech, swoją fantastyczną jazdą przysporzył sobie wielu kibiców. Ostatecznie wyścig zakończył na 5 pozycji. Niestety, w dalszej części sezonu, lekko leniwy Carlos nie zdołał już odbudować swojej epickiej dyspozycji. 


Trzecim objawieniem jest zawodnik zza naszej południowej granicy. Swoje pierwsze zwycięstwo w World Tourze odniósł podczas Tour de Pologne w Polsko-czeskim Cieszynie. Mowa oczywiście o Zdenku Stybarze. 28 letni Czech dał o sobie znać podczas najtrudniejszego z klasyków, Paryż - Roubaix. Właśnie tam, jego gwiazda zaczęła lśnić. Po świetnej jeździe zakończył wyścig na 6 pozycji. Mógłby być wyżej, gdyby nie pech na jednym z ostatnich odcinków brukowych. Odbił to sobie w sierpniu, podczas Eneco Tour. Tam, oprócz klasyfikacji generalnej zgarnął także 2 etapy, nie pozostawiając rywalom jakichkolwiek złudzeń, szczególnie, jeśli chodzi o wygraną na legendarnym Kapelmuurze. Ostatecznie, sezon podsumował wygraną etapową podczas hiszpańskiej Vuelty, pokonując na finiszu Phillipe'a Gilbert'a.



Ostatnie z objawień to drugi z przedstawicieli Omegi Pharmy. Wysoki belg Stjin Vandenbergh podbił serca flamandzkich kibiców, oraz moje. Mimo stosunkowo zaawansowanego wieku [29 lat], był to jego pierwszy tak udany sezon. 2 miejsce w Omloop Het Nieuwsblad, 8 w Gent - Wevelgem, oraz świetna jazda podczas Paris - Roubaix zakończona przez... kibica. Cóż, może za rok będzie lepiej? Okaże się jednak, czy razem ze Zdenkiem nie będzie musiał pracować na dobry wynik Toma Boonena. 


Oprócz tego, było kilku zawodników, którzy może nie objawili się, ale pokazali się z bardzo dobrej strony. Przede wszystkim chodzi mi o Sepa Vanmarcke, Rui Costę, Daniela Martina, Chrisa Hornera, Michaela Matthewsa, Rohana Dennisa. To tylko kilka nazwisk, które w tym roku poczyniły znaczny progres w swoich wynikach. Oby tak dalej panowie.



Nadszedł czas na dominatorów sezonu 2013. Tak naprawdę, dominatorów było dwóch. Ten, który nie dał nikomu najmniejszych szans podczas kampanii północnej, Spartakus z Wohlen, Fabian Cancellara, oraz gwiazda Brytyjskiego kolarstwa i zwycięzca Tour de France Chris Froome. Ten pierwszy, po raz kolejny pokazał, że bruki to jego dom. Na rozgrzewkę wygrał sobie w wielkim stylu E3 Prijs Vlanderen, aby potem, jeszcze bardziej okazale, wygrać we flandryjskiej piękności. Na koniec nie mógł dać sobie wydrzeć zwycięstwa w Paris - Roubaix, mimo iż na kilka dni przed startem nie było wiadome, czy w ogóle wystartuje. Z wyścigu tego na pewno zapamiętamy jego piękny pojedynek z Sepem Vanmarcke na samym welodromie w Roubaix. Coś niezwykłego. Dodatkowo, Cancellara dorzucił sobie wygrany etap Vuelta Espana oraz brąz mistrzostw świata w jeździe na czas. Tak na dobre zakończenie sezonu.

Czym natomiast zaimponował Froome? Wygrana w wielkiej pętli była zwieńczeniem wielkiego sezonu Anglika. 28 letni zawodnik znakomitą formę pokazywał już od lutego, kiedy to wygrał Tour of Oman. Później "przyplątało się" 2 miejsce w Tirreno - Adriatico, wygrana w Criterium International, Tour de Romandie i Criterium  du Dauphine. Coż, każdy chyba chciałby na koniec wygrać sobie jeszcze Tour de France. Mu się to udało i to w stylu godnym wielkiego mistrza. Kto wie, może narodziła się kolejna z kolarskich legend... Oby. Wszystko okaże się w przyszłym sezonie.






Na zakończenie nadszedł czas na tych, którzy zawiedli na całej linii wszystkich swoich fanów. Wielkich blamaży nie było zbyt wiele, jednak jeden z nich szczególnie mnie zabolał. Który, dowiecie się za chwilę. Zacznę od tego, który może nie zawiódł kompletnie, ale uznał sezon za przegrany. Mistrz jazdy w wielkich tourach, Alberto Contador. Nie odniósł on przez cały sezon żadnego zwycięstwa, a Tour de France zakończył nawet poza podium. Był to dla niego prawdziwy blamaż. Szkoda. Może w przyszłym roku znów zobaczymy go w wielkiej formie?



Drugim z przegranych jest wielki rywal księgowego, a zarazem zawodnik mi najbliższy. Andy Schleck, już drugi sezon z rzędu zawodził na całej linii. Najlepszym wynikiem było... 20 miejsce w Tour de France. Andy, co się dzieje? Gdzie podział się ten ambitny, waleczny i fantastyczny w górach luksemburczyk? Wygląda na to, że źle przepracowana zima dała wyraźne efekty. Oby tym razem było inaczej. Wyobraźmy sobie walkę Schleck, Contador, Quintana, Froome. Może w 2014...


Ostatnim z wielkich przegranych jest... "wielka gwiazda" Bradley Wiggins. Cóż, trzeba było powalczyć z mocniejszymi rywalami i już cały sezon do luftu. Szkoda gadać. Otwarcie przyznaję, że ten gość jest kompletną parodią z jedną żółtą koszulką w domu. Z resztą, Ci co oglądali Giro wiedzą o co chodzi. Kompletny brak ambicji, jazda tylko na nazwisku i pomocy kolegów. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie to on będzie pomagał Froomowi i zobaczy gdzie jest jego miejsce. 


Oprócz wyżej wymienionych, słabszy sezon zaliczyli także chociażby Samuel Sanchez, Igor Anton, Cadel Evans, Phillipe Gilbert. Czyżby byłyby to ostatnie chwile pokolenia przełomu tat 70 i 80? Wszystko na to wskazuje.

Nie tak dawno, na jednym z zagranicznych portali przeczytałem bardzo dobry tekst dotyczący zmiany pokoleniowej w światku kolarskim. Coraz bardziej na drugi plan odchodzą tak wielkie nazwiska jak Contador, Boonen, Valverde, Sanchez, Hushovd itp. Pokolenie to zostało nazwane pokoleniem Cancellary. Dlaczego odchodzi ono na drugi plan? Z tyłu coraz śmielej atakują młode wilczki. Quintana, Demare, Kwiatkowski, Betancur, Matthews. Czy już za rok wygryzą oni starą, wielką gwardię? Pierwsze odpowiedzi poznamy podczas wiosennych mistrzostw świata, czyli Mediolan - San Remo.

niedziela, 6 października 2013

W poszukiwaniu czytelnika

Ile to razy każdy z nas słyszał o akcji z dziennikarskimi kaczkami. To ten źle powiedział o tym, to tamten źle odebrał słowa tego. Szopka noworoczna z TVP 1. Nie o tym jednak będzie mowa. Ostatnio w lokalnym światku koszykarskim wybuchła wojna na linii zarząd vs były sponsor i jedna z lokalnych gazet. Szkoda tylko, że cały konflikt, z absolutnie każdym szczegółem, został okazany opinii publicznej. Pytanie teraz, gdzie jest granica? Gdzie media powinny zakończyć zagłębianie się w problem? Gdzie kończy się poziom wystarczającej etyki dziennikarskiej?



Sprawa zaczęła się, gdy wszechmocny biznesmen Iksiński zdecydował się, ostatecznie na jeden dzień, zakończyć współpracę z klubem, co wielce ogłosił, po męsku, na facebook'u. Później było już tylko gorzej. Zarząd robił coraz większe farfocle, zwodnicy i sztab coraz bardziej narzekali, a ostatecznie, po sezonie odeszli. Nie mogło to obejść się bez echa w jednej z gazet. Cóż, w końcu należała się ostra krytyka. Każdy przyjął ją dobrze. Jeśli klubowy zarząd miał coś do tego tekstu, to swoje pretensje przekazywał drogą bezpośrednią, nie wykorzystując do tego opinii publicznej, tak jak się powinno załatwiać takie sprawy. Cóż to jednak znaczy dla niezrównoważonej mocy dziennikarskiej. Poprzez wywiad z równie walecznie nastawionym ex-sponsorem opinii publicznej zostały przekazane wszystkie możliwe informacje, również te z życia prywatnego strony atakowanej. Cóż, czy to nie jest już zbyt dalekie posunięcie? Nie dość, że na jaw wyszły sprawy, które nigdy nie powinny, to dopełnieniem tego musiała być obrona klubu, w której światło dzienne musiały ujrzeć dokumenty, które z reguły są bardzo ściśle chronione. Wówczas, na ostatni mecz ligowy, zarząd zdecydował się nie wpuszczać atakującego wydawnictwa, co zostało przyjęte z ogólną dezaprobatą zarówno dziennikarzy tego tytułu, jak i ludzi, którzy uznali prezesów za persona non grata. 

Czy to wciąż krytyka, czy już łamanie etyki dziennikarskiej? Chcemy mediów wolnych i rzetelnych , czy tych dobijających się nawet do życia prywatnego osób publicznych? Przykro mi się patrzy na linię obrony gazety po zajściach na ostatnim meczu. Cóż, nie dziwię się zarządowi klubu. Sam posunął bym się do podobnych czynów. Nawet jakby należałaby mi się bardzo ostra krytyka. Nikt nie ma prawa odkrywać czynów prywatnych, które są najbardziej intymną częścią ludzkiej egzystencji. Takie wyciąganie brudów jest niemoralne. Nawet jakby te czyny były złe względem innych. Nie chcę bronić żadnej ze stron. Obie zawiniły. Przykro jednak patrzy mi się na takie działania dziennikarzy. Najpierw nieetyczny atak, a później wielki foch spowodowany ostrym traktowaniem ze strony atakowanych. Zalatuje pychą i brakiem racjonalizmu. 

piątek, 4 października 2013

Sentyment

Kolejny poranek. Budzisz się, mocno przeciągasz, rozglądasz po pokoju. Już na początku dostrzegasz coś, czego nie opuszczasz przez cały dzień. Uśmiechasz się, bo wiesz, że masz coś, co nigdy Cię nie opuści. Taka mobilna wersja drugiej połówki. Dla każdego jest to coś innego. Może to być telefon, piłka, para butów, rower, MP3 etc. Wszystko zależne jest od zainteresowań i charakteru. W czym jednak sedno? Każda z tych rzeczy jest w pewnym sensie połączona. Dlaczego? Do każdej z nich, właściciel ma ogromy sentyment. Czy jest to potrzebne i ważne? Wbrew pozorom tak. W czym jednak jest ta magia?

Najczęściej rzecz ta jest powiązana z codziennym zajęciem właściciela. Piłkarz przywiązany jest do swoich korków, kolarz do roweru, golfista do kija. Wszystko jest powiązane. Rodzi się jednak kolejne pytanie. Czy to ma jakikolwiek sens? Owszem, ma i to większy niż może się wydawać. Szczególnie rozumieją to Ci, którzy trenują. Może wydawać się to głupie, ale pomiędzy człowiekiem i rzeczą tworzy się więź. Więź, której nie da się rozerwać. To coś więcej. Coś kompletnie nie do ogarnięcia przez ludzki umysł. Na pewno po części to placebo, po części technologia. Wszystko to jednak nakręca morale każdego z nas. Osobiście, nie ważne w jakiej będę formie, mając na nogach swoje sidacze wykręce jakieś 20% więcej. Tak po prostu. To dzięki nim. Tak mi się wydaje. Są tak jakby po prostu częścią mnie. Jeśli nadal nie wiesz o czym mowa, polecam obejrzeć film "Magiczne buty Jimmiego". On właśnie najlepiej obrazuje tą nienamacalną relację. Często we wszelkich publikacjach, informacjach, artykułach pojawiają się fragmenty mówiące o pospolitej rzeczy, ale z duszą. Tak to się właśnie odczuwa. Wielokrotnie spotkałem się z gospodyniami mówiącymi do swoich garnków, czy proszących kwiaty, aby szybciej rosły. Niby coś zupełnie niepotrzebnego, ale jednak działa. Także często pojawiają się głosy, że jest to odczucie przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Nic bardziej mylnego. M. Jordan grał tylko w swoich Nike Air, Jimmy Hendrix tylko na prywatnej gitarze. 



Cała ta otoczka jest po prostu potrzebna. Podobnie działa prawo prestiżu. Jeśli jest coś dla nas ważne, dodaje nam z urzędu +80%  do zaangażowania i chęci dojścia do swego. Poprawia to wszystko, co może. Samopoczucie, pewność siebie, motywacje. Dlatego też tak ważne jest dawanie sobie jak największych możliwości. Zdecydowanie bardziej będziemy chcieli wymieść wszystkich na boisku w predatorach, niż w zwykłych trampeczkach. To zobowiązuje. Nie możesz dać plamy, a do tego czujesz, że masz ze sobą coś niezwykłego. Niby tak mało, a jednak tak dużo.

wtorek, 1 października 2013

Zawodnik miesiąca - wrzesień 2013

No to czas zacząć mały cykl. Wybieramy najlepszego zawodnika danego miesiąca w kolarskim światku. Coś, co na pewno wniesie trochę kolorytu . Kto więc zostanie zawodnikiem września? 



Vincenzo Nibali. Dlaczego? Miejsca w czołówce w 2 najważniejszych wyścigach miesiąca, czyli 2 w Vuelta a Espana i 4 w Mistrzostwach Świata. Mimo tego, że był to udany dla niego okres, sam zawodnik nie jest z niego zadowolony. Liczył bowiem zarówno na koszulkę czerwoną, jak i tęczową. Cóż, nie ma co narzekać. Za nim bardzo udany sezon, dzięki któremu, po raz kolejny, zapisał się w historii światowego kolarstwa. Brawo Kanibal.