poniedziałek, 31 marca 2014

Dlaczego Strava jest lepsza od Endomondo

Gdzie nie spojrzę, tam biegacze czy kolarze wrzucają swoje nowe trenki na Endomondo, chwaląc się swoimi wynikami. Widać przecież dystans i czas, ewentualnie średnią prędkość i spalone kalorie. No cóż, niezbyt to rozbudowane, ale jak widać łatwo zdobyć telefony większości amatorów. Niestety, znaczna większość z nich nie wie, że australijska Strava zjada Endomondo pod każdym względem. Do tego, również jest darmowa.


Dlaczego Strava jest lepsza? Widać w niej znacznie większy profesjonalizm. Oprę się tutaj o interfejs wersji kolarskiej, którą sam używam. Jak wiadomo, ilość spalonych kalorii nie jest aż tak ważna, jak przewyższenie, czy waty. Na Stravie pomiary w/w wielkości są dostępne dla każdego, a co za tym idzie, każdy może znacznie dokładniej prowadzić swój plan treningowy. Dla mniej wtajemniczonych, waty w kolarstwie są praktycznie odzwierciedleniem formy z gier komputerowych.


Wszystkie powyższe dane są przedstawione na bardzo dokładnych wykresach, jednak podobnie jak w innych aplikacjach opartych na sygnale GPS nie odzwierciedlają one co do joty wykonanej pracy. Na szczęście, Stravę można połączyć z SRM'em, dzięki czemu pomiary VAM, pulsu i wszystkich pozostałych wielkości przesyłane są bezpośrednio z Garmina. Wówczas wszystko wygląda naprawdę zacnie. W końcu korzysta z tego sam Michał Kwiatkowski.


Samo menu również wygląda o niebo lepiej od Endo. Zdecydowanie prostszy i bardziej przejrzysty layout jest kolejną z zalet australijskiego tworu. Kolory zgrywają się idealnie, a wrzutki obserwowanych osób można bardzo łatwo rozróżnić.


Równie ładnie wygląda okno eksploracji tras. Warto zaznaczyć, że nie jest ono naszpikowane całymi rundami, a tylko pojedynczymi segmentami, które są jednocześnie miejscem rywalizacji użytkowników. Dzięki temu wiesz, gdzie możesz szukać trudności w okolicach swojego obecnego położenia. Dla kolarzy - idealne.


Każdy z segmentów jest dokładnie opisany. Długość, nachylenie, tabela z najlepszymi czasami uzupełniona o średnią prędkość i waty (możliwe także VAM i puls). Do tego dokładny profil. Dodatkowo, segmenty dodawane są przez użytkowników, dzięki czemu każdy może odkryć coś nowego na kolarskiej mapie świata. Wszystkie trudności podzielone są także na kategorie, podobne do tych z kolarskich wyścigów, dzięki czemu wiemy, jaką przybliżoną trudność miała nasza górka.



To tylko kilka podstawowych cech Stravy, które biją na głowę zarówno Endomondo jak i inne tego typu aplikacje. Tak jak wszędzie, również w niej roi się od pojedynków, a świadomość wbijania się na podjazd, na którym możemy uzyskać najlepszy czas ze wszystkich dodaje sporo motywacji, która jednocześnie procentuje większymi watami. Mimo wszystko jednak najwięcej wyciągnąć można podglądając zawodowców, którzy swoimi wykresami mogą pokazać jak należy pracować. Strava > cała reszta.

niedziela, 30 marca 2014

Dlaczego szosowcy omijają drogi rowerowe

Niedziela, cotygodniowa runda. Słonko przyświeca, nogi spokojnie kręcą, ręce i nogi coraz bardziej opalone. Jedziesz sobie w spokoju, aż tu nagle wyskakuje po lewej nisko zawieszony, trąbiący golf. Okno powoli się obniża, a zza niego wychyla się łysawy, na oko 22 letni dresik. Nie było żadnego dzień dobry, od razu poleciała klasyczna łacina. Dlaczego? Podobno obok szosy jest dróżka rowerowa. Tak, zdecydowanie była to dróżka rowerowa, podobna do tej z poniższego zdjęcia.


Dziura na dziurze, otyli turyści, mnóstwo pieszych, trawa wyrastająca spod kostki, płaczące matki, oczerniające Cię za uderzenie w dwuletnią maszynkę srająco-płaczącą, która wbiegła Ci pod koła i przyczyniła się do utraty czterech przednich zębów. Tak, to właśnie nasze "dróżki rowerowe". Dlaczego mimo jasnych przepisów, wszyscy szosowcy, oraz znaczna część zawodników związanych z MTB omija tego typu wynalazki? W trosce o własne zdrowie i domowe finanse. 

Co by nie mówić, podczas treningów najważniejsze jest utrzymanie własnych kości w odpowiednim stanie. Każdy upadek to szansa złamania, co przy kolarskiej budowie może bardzo łatwo nastąpić. Moment nieuwagi, złapana japa i bang, leżysz na boku ze złamanym obojczykiem/żebrami. Sorry, nie chcę ryzykować. Co więcej, nie tak dawno dałem się śmignąć Trekiem znajomemu, właśnie po wspomnianej dróżce. Po 200 metrach zrezygnował, a wieczorem szukał po znajomych temblaka, bo nie wytrzymywał bólu łokcia. Taka sytuacja.


No dobra, zdrowie mamy za sobą. Teraz czas na coś, co boli równie mocno. Mowa rzecz jasna o stratach w sprzęcie. Przede wszystkim widelec, jedna z najważniejszych części w rowerze, odpowiedzialna przede wszystkim za sterowanie. Uszkodzenie jej jest jednoznaczne ze stratą kilku zębów, złamaniem nosa i koniecznością sięgnięcia po jakieś 4 kafle. Niestety, alu/carbo ramy kosztują.


Jednocześnie najłatwiej jest połamać koła. Efekt takiego doświadczenia podobny jest do tego ze złamanym widelcem, jednak kupienie nowej pary alu/carbo kółek to jednak mniejszy koszt. Nie zmienia to jednak faktu, że przy takiej szerokości gum, nabiciu ich dużą ilością powietrza (około 6 atmosfer), oraz bardzo miękkiej budowie, wpadnięcie kołem w dużą dziurę odbija się również na widelcu. 


Tył roweru również może bardzo mocno odczuć jazdę po tak bardzo nierównym terenie. Nie wspominając o okropnym bólu w kręgosłupie, wspornik siodła, kaseta, tylne koło, korba... po prostu wszystko bardzo mocno obrywa. Wszystko co tylko może, po chwili jest wybite, pokrzywione, rozwalone na części. Nic przyjemnego. Kolejny gruby hajs idzie na remont.


Na koniec chyba najrzadziej spotykany "uraz", jednak również możliwy. Przy niezwykle feralnym upadku, mega dziwnym ułożeniu ciała etc, można (tak, można) wyrwać bloki z butów. Wbrew pozorom jest to coś niezwykle nieprzyjemnego. But nie zdąży się wypiąć, blok wyrwany razem ze śrubami, uszkadzając carbo podeszwę białego sidacza. Kolejny kafelek w tył. Niestety...


Właśnie dlatego nie śmigam po przydrożnych dróżkach rowerowych. Poza tym, jak sama nazwa wskazuje, szosowcy jeżdżą po szosie. Niestety, łysolki z nisko zawieszonych golfów, z dorzuconym tylnym spoilerem nigdy tego nie zrozumieją. Niech jednak pamiętają, że nasze nogi mają więcej mocy niż ich bestie 1.2 w LPG. Mimo wszystko najlepsze jest ich zdziwienie, kiedy bez żadnych problemów wskakujesz im na tył i przez kilka kilometrów (aż nie skręcą) rysujesz im tylny zderzak swoim przednim kołem, mocarzu. Tak czy owak, pozdrawiam ich gorąco, jak Lars Boom Michaela Matthewsa.



środa, 26 marca 2014

Piękna strona sportu

Skoro pogoda za oknem nie rozpieszcza, można zawsze poprawić sobie humor pewnymi widoczkami. Chodzi oczywiście o panie, które w przepiękny sposób ubarwiają nam codzienne rozgrywki. Dobra, starczy gadania, dzisiaj karmimy oczy.










wtorek, 25 marca 2014

Którzy faceci mogą golić nogi

No to zaczynamy z najbardziej przewrotnym tematem jaki kiedykolwiek został tu zamieszczony, a co! Temat wydaje się być przewrotny, niezgodny z poglądami zarówno moimi, jak i wielu znanych mi osób. Jest w tym jednak pewien haczyk. Są tacy faceci, dla których ogolona łyda wcale nie jest powodem do wstydu. Zdziwieni? Ja też byłem. Przejdźmy do listy.

1. Pływacy

W wypadku pływaków, nie tylko nogi muszą być pozbawione włosia. Wiadome, wszelki dodatkowy opór w basenie jest bynajmniej niepożądany. W związku z tym zarost, korpus, ręce, nogi... w skrócie - wszystko musi być ogolone. Często żony pływaków mają na sobie więcej włosów niż oni. Czy ktoś odważy się im to wytknąć? W żadnym wypadku. Wynik przede wszystkim!

2. Kolarze


Bang! Pewnie wielu zaskoczyłem, ale również kolarze czyszczą łydę. Wszystko ze względu na bardzo mocno rozwinięte i wytopione mięśnie, które i tak, prędzej czy później włosy by wyrzuciły. Poza tym, aerodynamika popłaca. W lipcu ubiegłego roku zrobiono dokładne badania dotyczące zysku, jaki daje ogolona łyda. Wynik był stosunkowo interesujący - sekunda na kilometr. W ostatecznym rozrachunku wychodzi sporo. Poza tym, trzeba przyznać, że wytopiona gira zdecydowanie lepiej wygląda na czysto. 

3. Kulturyści


Nie bez powodu wyżej wrzuciłem zdanie o wyglądzie. Wyobraźcie sobie kulturystę w kudłach niczym wujek Zbyszek z Mrągowa. Wyglądałby wówczas naprawdę komicznie. Poza tym, podobnie jak w przypadku kolarskiej łydy, przy tak grubym wytopie włosy uciekają same. Nie zerując ich, wszystko wyglądałoby jak łysina Mariana spod sklepu osiedlowego, zdecydowanie.

4. Sumo


Jak widać sumo też preferują gładkie nóżki. W sumie to nie wiadomo po co, pewnie jakaś tradycja. Nie zmienia to faktu, że golą. Może dlatego, że chcą odróżniać się od feministek?

5. Lekkoatleci


Chyba najbardziej oczywista sytuacja. W szczególności w biegach sprinterskich liczy się każda tysięczna sekundy, każdy gram mniej do ciągnięcia ze sobą. Podobnie jest także w różnego odmianach LA, w których liczy się aerodynamika.


To tylko kilka przykładów. Zaznaczyć jednak warto, że we wszystkich sportach związanych z aerodynamiką, czy wodą, ogolone, męskie nogi nie są niczym nowym. Podobnie sprawa ma się w dyscyplinach, w których trzeba "po prostu wyglądać". Jak widać, nikomu z zawodników nie umniejsza to. Ba, pomaga w kilku innych ważnych kwestiach. Masaż jest zdecydowanie skuteczniejszy i przyjemniejszy, rany szybciej się goją, maści zdecydowanie szybciej wchłaniają. To wszystko ma olbrzymie znaczenie. Z resztą, oni również nie lubią miękkich klusek, które noszą okularki zerówki i śmigają żyletkami od pasa w dół. Jeśli już to robisz, miej ku temu powód. 

piątek, 21 marca 2014

Live free

Za jakieś 40 dni z hakiem maturka. Taki tam egzamin, który według wszystkich zadecyduje o tym, co będę robił w życiu. W końcu, to od zdania innych wszystko zależy. Czy mają rację? Zdecydowanie nie. Czy matura zadecyduje o tym, co będziemy robić w życiu? Na pewno nie. Odpowiedź jest prostsza od budowy cepa, ale niektórzy i tak jej nie rozumieją. Niestety, mimo mojej szczerej niechęci do Gombrowicza i jego twórczości, w kwestii szkolnictwa i ludzkiego myślenia się nie mylił. To przykre.


Od początku LO wszystkim wpajana jest jedna życiowa "prawda". Jeśli nie zdasz dobrze matury i nie dostaniesz się na dobre studia, to nie będziesz miał dobrze płatnej roboty. Bardziej bezsensownego zdania nie usłyszę chyba nigdy w swoim życiu. No dobra, może jeszcze ktoś kiedyś pochwali obiad mojej roboty, co będzie najgorszym z kłamstw. Dobra, do rzeczy. Dlaczego fundamentalna fraza szkolnictwa kompletnie mija się z rzeczywistością? Bo to nie "czysta wiedza" zakuta tylko i wyłącznie na egzamin może dać Ci dobrą przyszłość. Z resztą, o czym ja w ogóle mówię... Live free!


Tak, wiem, oklepany tekst. Nie o to jednak chodzi. Wszyscy dookoła (nie liczę przyjaciół) pozbawiają Cię Twojej własnej kreatywności i inwencji. Przecież najlepszą przyszłość zapewni korpo, 3 koła na łapę, kominek, York, wygodny fotel i pilot. Po cholerę Ci przecież żyć. Ważne, żeby mieć co zjeść o 15:30 każdego dnia. Własny sposób na życie... a co to jest? Ryzykowny, niepotrzebny, zbędny. Myśl o tym, co najłatwiej sobie zapewnić. 

Nie ma nic bardziej irytującego od takiego podejścia. Oderwij się na chwilę od stosu książek i materiałów pomocniczych i po prostu pomyśl. O czym zawsze marzyłeś/aś? W takim razie dlaczego tego nie robisz? Bo mama i nauczyciele Ci tak mówili? Nie będzie z tego dużego dochodu? Nie będzie się łatwo wybić? Taaaaaak, zdecydowanie. Szczególnie, kiedy robiąc to co kochasz, pracujesz na pierdyliard procent. 


Ciekaw jestem kiedy wszyscy zrozumieją, że każdy z osobna jest kimś, kogo powinien pielęgnować. Tylko w taki sposób można stać się naprawdę zajebistym, proste. Bądź wolny. Nie daj się komuś przykryć. Krzycz z wewnątrz. Tylko w Tobie nadzieja na przeżycie wspaniałej jednostki ludzkiej. To co mówią inni? Olej i zapomnij. Nikt z nich nie zna Ciebie tak, jak Ty sam. Boisz się? Spróbuj. Co możesz stracić? Kilka godzin w tygodniu, które tracisz na przeglądanie kotków w grafice google? Ważniejsze jest inne pytanie. Co możesz zyskać? Pracę marzeń, rozwinięcie własnej osobowości i szczęście. Prostszej drogi nie ma. Żyj tak jak chcesz i realizuj to, co od małego siedzi w Twojej głowie. Dopiero wtedy zdasz sobie sprawę z tego, jak piękny może być świat. Reszta? Systemowe leszcze będą zazdrościć. Podrzuć im maść na ból dupy, tyle wystarczy.


Ludzie czekają cały tydzień na piątek, cały rok na lato, całe życie na szczęście. Ty nie czekaj. Żyj i realizuj się. Miej gdzieś zdanie innych. Tylko Ty możesz decydować o tym, co będziesz robić. Nie daj zacisnąć na sobie kajdanek materializmu. Celem życia nie jest zarobienie 40 patyków dziennie i śmiganie złotym lambo. Spójrz na świat i w głąb siebie, bo tam jest tajemnica. Dogadaj się ze swoim sercem, które Cię poprowadzi. Bądź sobą i nie daj tego zmienić. Enjoy Your life.

niedziela, 16 marca 2014

Podwójne święto

Może z małym opóźnieniem, ale warto zaznaczyć to co się ostatnio stało. Mianowicie, pojawiły się kolejne dwa powody do tego, aby świętować. Po pierwsze, te marne wypocinki to setny post Grusa! Dziwne, prawda? Nie to jednak cieszy mnie najbardziej, bowiem stuknęło okrągłe 5000 wyświetleń! Zaznaczam, że własne są wyłączone <głupi żarcik mode off>. Co teraz? Lecimy dalej. Może dane mi będzie spełnić to, co bym chciał przez cały rok 2014. Wówczas będę miał dla was wiele ciekawych materiałów, które będzie się czytać zdecydowanie lżej niż niektóre posty po rozkminach. Stay tuned!


czwartek, 13 marca 2014

Idol

Codziennie z ust wszystkich znawców czy innych psychologów można usłyszeć, że to rodzina, bliscy, otoczenie itp. decydują o tym, kim naprawdę jesteśmy. Nikt jednak nie pamięta o tych, którzy naprawdę są dla ludzi wzorami. Każdy ma za młodu jakiegoś idola, w którego jest wpatrzony. Nie ważne czy jest on na szczycie, czy dołuje jak cholera. Ty zawsze jesteś z nim, choć on o tym nie ma pojęcia. Paradoksalne, ale piękne.



Dla mnie takim idolem zawsze był Andy Schleck. To na jego agresywnej jeździe zawsze się wzorowałem. Doskonale pamiętam wszystkie jego zwycięstwa, ambitną walkę przez cały sezon etc. Teraz, 3 lata od szczytu swojej kariery, wciąż jestem z nim, mimo, że obecnie jest na samym dnie. Wierzę, że wróci tam, gdzie jego miejsce. Jeśli nie teraz, to nigdy. Pokazywał, że potrafi. Nie obchodzi mnie to, że jego nazwiska szukam już od dołu listy wyników. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Dzięki niemu wierzę, że i ja mogę coś osiągnąć. Chyba właśnie o to chodzi.



Nie bez powodu wrzuciłem fotę Morgiego. Pamiętam, jak wchodził on do świata skoków jako 16 letni talent. Powtarzał wtedy na każdym kroku, że zapatrzony w zwycięstwa Adama Małysza był zmotywowany do przyspieszonego rozwoju. To właśnie Orzeł z Wisły był dla niego wzorem, który pokazał którędy ma iść aby dojść na szczyt. 

Jeśli coś robisz, zawsze chcesz się do kogoś upodobnić. Ktoś z pewnością przyciąga Twoją uwagę zdecydowanie silniej niż reszta. Ktoś, kto pokazuje Ci co jest piękne w tym, co chcesz robić. Mimo, że potem chcesz już być sobą, to osoba Twojego idola na zawsze zostaje w Twojej głowie. Kiedy masz kryzys, odpalasz sobie jakiś filmik z jego akcji. Osobiście w takich chwilach odpalam "The Road Uphill". Z resztą, wiecie o co chodzi. Idol, to on Cię prowadzi.

niedziela, 9 marca 2014

Dlaczego sport jest lepszy od szkoły

Jak dobrze, że śmigając po okolicznych szosach można nie tylko odpocząć, ale i porządnie pomyśleć. W sumie ujechanie się na hopkach ma też dobre strony. Na przykład to, że uwolniło się w organizmie trochę endorfin, które przyczyniły się do milutkiego chilloutu przez całe popołudnie. Jest jednak znacznie więcej pozytywnych aspektów, które związane są ze sportem. Dlatego jest on lepszy od naszej cudownej, polskiej szkoły.


1. Wysiłek łagodzi sposób bycia
Na początek można łatwo zauważyć, że każdy sportowiec po skończonym treningu jest potulnym, uśmiechniętym człowiekiem. Usiądzie, zje, położy się, zacznie chillować, pogada o wszystkim co komukolwiek przyjdzie na język, ewentualnie zaśnie. Żadnej spiny, po prostu radość z życia.

2. Trening nigdy się nie nudzi
Mimo, że czasem z pewnością każdy miał opory przed wyjściem pobiegać, czy po prostu potrenować, jeśli się już zacznie, to przed wykonaniem planu wysiłek nigdy się nie nudzi. Po prostu leci się gdzie oczy poniosą, aż do momentu, w którym należy znów zawinąć do portu.

3. Sport uczy siły własnej woli i systematyczności
Nawiązując do punktu drugiego, wiedząc, że powinieneś iść pośmigać po okolicy, nie masz wyjścia i robisz to. Bo tak i koniec. Nie ważne, że w TV leci nowy odcinek Mody na Sukces, a Ewelina Lisowska właśnie wrzuciła nagie foty w internety. Bierzesz sprzęt, ubierasz się i po chwili już jesteś w akcji. 

4. Sport to pasja; pasja to brak niewykorzystanego czasu
Chyba najważniejsze. Podajcie mi sportowca, któremu cały dzień by się nudziło i zamulałby non stop na fejsbukach czy innych kwejkach. Zwyczajnie nie ma na to czasu. Skoro nie ma czasu na pierdoły, to nic dziwnego do głowy nie przychodzi.

5. Sport uczy własnego myślenia i podejmowania trudnych decyzji
Jak dla mnie, najważniejszy punkt całego spisu. Nic tak nie pomaga w życiu jak umiejętność podejmowania szybkich, ryzykownych decyzji. Dzięki temu, każdy aspekt człowieczej egzystencji staje się otwarty. Żadna bariera bezpieczeństwa już go nie zatrzyma. Ot co.

6. W sporcie nie ma niczego niepotrzebnego
Ile by się już nie trenowało, jakiego doświadczenia by się nie miało, każda wiedza jest ważna. Nie ma żadnych niepotrzebnych lekcji, których i tak się nie zapamięta, a to co było na nich powiedziane staje się kompletnie zbędnym balastem dla uszu. W sporcie wszystko jest ważne. Nawet głupie ułożenie kostki brukowej, czy przekręcenie śrubki o 90 stopni.

7. Rozwój to cel
Wszystko kręci się wokół rozwoju swoich umiejętności. Umiejętność rozwijania się jest jedną z głównych cech ludzi sukcesu. Nie bez powodu po świecie krąży hasło, że przetrwają tylko najlepsi, czyli Ci najlepiej rozwinięci.

Możecie się zgodzić, lub nie. To jest tylko i wyłącznie moje własne zdanie. Nie zmienia to jednak faktu, że nadmiar niepotrzebnych w życiu rzeczy przyprawia, nie tylko mnie, o codzienny ból głowy.

poniedziałek, 3 marca 2014

To już pół roku

My tu sobie pitu, pitu, a to już prawie tydzień minął od półrocza działania GruSportsa! Szybko zleciało. Nie zmienia to jednak faktu, że jest motywacja, są pomysły, a może z czasem przyjdzie i coś nowego, zupełnie niekonwencjonalnego. Najważniejsze jest to, że już teraz blog, z punktu widzenia organizacyjnego, utrzymuje równy pułap, z którego w każdej chwili można podskoczyć. Dzięki wielkie tym, którzy od początku pomagają. Dzięki wielkie tym, od których usłyszałem propsy, a nawet tacy się znaleźli. Dzięki też całej reszcie za to, że jakoś wytrzymuje z moim stylem i spojrzeniem na świat. Lecimy tutaj!


niedziela, 2 marca 2014

Zabawa z brukami

Dobra, dobra, wszyscy już wiedzą, że sezon się zaczął, że zaczęły się flandryjskie klasyki etc. Czasem aż chcę się uciec od tych wszystkich artykułów i wywiadów, aby zwyczajnie poczuć kolarską siłę. Raz się wyjdzie chwile pokręcić, a raz spojrzy z humorem na to, co dzieje się na trasie. Ot co, tak też zrobiłem w sobotę. Zapraszam na małą relację z Omloop Het Nieuwsblad!

Zaczęło się... średnio. 14:15, początek relacji i... brak sygnału! Fantastyczny widoczek na początek


Jednak po kilku minutach wszystko było już w porządku. Wyścig przywitał mnie leżakowaniem kilku maruderów.


Chyba trochę za ślisko. Co tam, przecież znowu się nie wypierniczą... do następnego zakrętu.


W międzyczasie komuś zrobiło się ciepło. Co tam deszcz przy +5 stopniach celsjusza. Johan Le Bon, człowiek z Mordoru.


Dobra, żarty się skończyły. Przyszedł czas na porządne ściganie.


Albo nie, trochę poleżakujemy.


Innego zdania byli Terpstra i Vanmarcke, którzy postanowili się trochę wypsztykać, żeby potem z zarzyganymi twarzami gonić prowadzącą dwójkę. He he, mistrzowie taktyki.


Swoją drogą chyba ładnie pocięli wynagrodzenia w BMC. Van Avermaeta stać było na tylko jedną rękawiczkę.


No i niestety zmarzły mu paluszki. Niestety dla niego. Dzięki temu Stannard mógł go sobie spokojnie objechać.


I tak oto kolos Stannard wygrał Omloop Het Nieuwsblad!