poniedziałek, 30 marca 2015

W końcu wiosna!

Nareszcie! Kolarski kwiecień zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim najpiękniejsze klasyki, które swoim niezwykłym klimatem biją na głowę nawet wielkie toury. Za co tak kochamy wyścigi jednodniowe i czego możemy się po nich spodziewać?


Przede wszystkim należy pamiętać, że kolarskie monumenty rządzą się swoimi prawami. W odróżnieniu od pojedynczych odcinków etapówek, czy płaskich jednodniówek, wielkie ściganie trwa często około 3 godziny. Co więcej, już na 100 kilometrów przed metą mogą mieć miejsce wydarzenia, które w bardzo znaczącym stopniu wpłyną na końcowe wyniki i nie chodzi tu o upadki czy defekty. Pierwsze bergi, poważne bruki, sztywne „cotes”, to wszystko wprowadza ogromnie dużo nerwowości w peletonie, mimo iż do mety jeszcze bardzo daleko. W związku z powyższym, szary kibic, który rywalizacje zawodników ogląda w telewizji, nie może przegapić nawet kilku pierwszych minut relacji.


Co buduje tak niezwykłą atmosferę? Przede wszystkim prestiż. Wszystkie największe gwiazdy mają w swoich kartotekach zarówno triumfy, jak i porażki na trasach klasyków. To właśnie piekło północy, flandryjska piękność, czy staruszka pokonywały największych mocarzy. Nie ma w peletonie zawodnika, który nie obawiałby się majestatycznego gniewu królowych. Każdy zdaje sobie sprawę, że jeden błąd może przekreślić szansę na odniesienie wielkiego sukcesu. Stąd też tak wielka nerwowość i niezwykłe emocje.


Wiosenne klasyki różnią się także samą rozgrywką taktyczną. Zdecydowanie trudniej jest kontrolować wyścig przez cały czas jego trwania. W biegiem kilometrów, każdy zespół się wykrusza, a akcje zaczepne inicjują Ci, którzy mają wystarczające umiejętności, by dojechać do mety przed głównymi faworytami. Idealnym tego przykładem jest Paryż – Roubaix z 2011 roku, kiedy Johan Van Summeren ograł wszystkich rywali, atakując bardzo wcześnie. W skrócie, najwięksi mocarze zawsze muszą liczyć przede wszystkim na siebie.


Czego możemy oczekiwać po tegorocznych bataliach w północnej Europie? Przede wszystkim ogromnych emocji. Niezwykle ciekawie zapowiadają się pojedynki na kocich łbach. Ze względu na brak Fabiana Cancellary i Toma Boonena, mamy do czynienia ze swoistym bezkrólewiem. Kto może powalczyć? Honoru Treka bronić będzie dwukrotny triumfator Ronde van Vlaanderen, Stjin Devolder. Do grona faworytów zaliczyć można bardzo długą listę zawodników. Przede wszystkim, oczy kibiców i rywali zwrócone będą na Grega Van Avermaeta, Zdenka Stybara, Nikiego Terpstrę, Alexandra Kristoffa, Sepa Vanmarcke, Iana Stannarda i Petera Sagana. Jednak nie od dziś wiadomo, że równie bacznie spoglądać należy na drugi szereg, w którym wymienić można by było co najmniej 20 kolejnych zawodników. Wśród nich, wielu specjalistów zwraca uwagę na dwójkę młodych wilków, Yvesa Lampaerta oraz Tiesj Benoota. Szczególnie ten drugi, w ostatnim czasie, zaskakuje doskonałą formą. Kto wie, może już niebawem zrodzi się nowa gwiazda bruków?


Nieco inaczej sytuacja wyglądać będzie w Ardenach. Na sztywnych pagórkach najprawdopodobniej zobaczymy wszystkie gwiazdy z Michałem Kwiatkowskim na czele. Lista głównych faworytów będzie prawie identyczna do tej z roku ubiegłego. Wspomniany już Kwiato, Alejandro Valverde, Robert Gesink, Joaquin Rodriguez, Philippe Gilbert, Rui Costa, Daniel Martin, Julian Arredondo i wszyscy specjaliści od szybkiej jazdy pod górę, z Nibalim i Froomem na czele. Wciąż niepewny jest start Simona Gerransa, który dopiero podczas Vuelta al Pais Vasco wróci do ścigania po dwóch, nieprzyjemnych kontuzjach. Czarny koń? Tim Wellens. Kolejny młody Belg reprezentujący barwy Lotto Soudal, przez ostatni rok poczynił niewyobrażalny postęp. Nie da się ukryć, że jest on jedną z nadziei Belgów na doskonałe wyniki w drugiej połowie kwietnia.


Co pozostało nam, kibicom? Zarezerwować sobie wolne kolejne 4 weekendy, zaopatrzyć się w niewyobrażalne ilości chipsów i popcornu i delektować się fantastyczną, kolarską ucztą. Dopingujmy z całych sił.

niedziela, 29 marca 2015

Remis, a cieszy


Uff... było ciężko. Z Irlandii wracamy z punktem i nadal jesteśmy niepokonani w eliminacjach do Euro 2016. Czy podział punktów jest sprawiedliwy? Myślę, że tak, patrząc na to jak spotkanie układało się przez całe 95 minut. Dobre spotkanie Peszki i Fabiańskiego, którzy wyglądali znakomicie na tle rudzielców. Dobrze Glik, solidnie Krychowiak. O pozostałych zawodnikach ofensywnych nie ma co dużo mówić, bo praktycznie nie mieli możliwości gry. O dziwo całkiem niezły mecz krula, który nie popełniał większych błędów. Olkowski i Szukała słabo, niestety. Jodłowiec był raz przy piłce. Zdecydowanie brakuje Jędzy, Piszczka i Grosika. Z nimi ten skład jest kompletny. No i niestety, obawiam się, że Arabia niszczy Szukałę. Potrzebujemy stopera od zaraz, tym bardziej, że Glik nie zagra z Gruzją. 

Był to mecz na ciężkim terenie. Jeszcze przed jego rozpoczęciem mówiłem, że remis biorę w ciemno. Nie jestem zawiedziony. Chłopcy walczyli, choć nie ustrzegli się błędów. Najważniejsze jest to, że to nie my straciliśmy punkty, ale Irlandczycy. W końcu to oni muszą do nas odrabiać, a na swoim stadionie o mało co jeszcze nie stracili.

PS: Za faul na Miliku należała się czerwień. Spóźniony, prosta noga, bezpośrednio w przeciwnika, w pełnym biegu. Lubię ostry football, ale nie popadajmy w skrajności.

środa, 18 marca 2015

Pedał pedałowi żydem, czyli o wolności słowa zdań kilka

Wiem, że wchodzę na bardzo niepewny grunt, ale tyle ostatnio o tym myślałem, że muszę się wypowiedzieć. Od wielu lat, przede wszystkim środowiska lewicowe, na każdym kroku walczą o wolność słowa, równość społeczną itp. Wszystkim, którzy w wielu względach się z nimi nie zgadzają, nazywają zamachowcami na wyżej wymienione prawa. Czy mają rację? Niekoniecznie.


Czym jest sama wolność słowa? Zgodnie z regułkami, jest to prawo do publicznego wyrażania własnego zdania oraz poglądów, a także jego poszanowania przez innych. W teorii więc, niezależnie od tego, co myślisz, masz prawo do głoszenia tego całemu światu. Brzmi naprawdę ciekawie, ale czy działa tak w praktyce?

Niestety, rzeczywistość, szczególnie ostatnimi czasy, w brutalny sposób pokazuje, że społeczeństwo zostało podzielone na tych, którzy mówić mogą i tych, których poglądy są passe. Bardzo dobrze było to widoczne podczas szumu wytworzonego w związku z zamachem na redakcję Charlie Hebdo. Cały świat oszalał, uważając, że był to muzułmański atak na wolność słowa. Francuzi chodzili po Paryżu z długopisami w rękach, głos w sprawie zabierały wszystkie rządy najsilniejszych państw na świecie itp. Jednocześnie, kilka dni wcześniej, również w Paryżu, zatrzymany przez służby mundurowe został jegomość przechadzający się po stolicy Francji w koszulce propagującej klasyczny system rodziny. Czy w jakikolwiek sposób szkodził innym? Nie sądzę. Wychodzi na to, że Jezus zapinający Boga, mając jednocześnie w tyłku Ducha Świętego jest spoko, ale zwykła koszulka z napisem/rysunkiem mówiącym o potrzebie posiadania przez dzieci matki i ojca już nie?


Nie interesuje mnie ile osób nie zgodzi się z tym co napiszę, ale taka jest prawda. Jeśli naprawdę chcemy mieć na tym świecie wolność słowa, musimy dawać możliwość wypowiedzenia się obu stronom. Nie da się ukryć, że powyższy obrazek w z dużą siłą uderza w środowiska katolickie. Czy ktoś krzyczał przez cały tydzień, że to profanacja? Nie bardzo. Jednocześnie, proszę spojrzeć na słynną ostatnio reklamę polskiej kurii, brzmiącej "Konkubinat to grzech". Hasło zgodne z nauką Kościoła, które możesz wziąć do siebie, albo po prostu przejść obojętnie. Co się stało chwilę po powieszeniu tychże bilboardów? Środowiska antykościelne, bez zastanowienia, zakleiły konkubinat słowem pedofilia. Wolność naruszona? Bez dwóch zdań. Ktoś się obruszył? Niewielu. 

Przejdźmy teraz na drugą stronę barykady. Behemoth ma zaplanowany koncert w poznańskim Eskulapie. Na kilka dni przed koncertem zaczyna się bojkot, rozpoczęty przez wiernych. Ostatecznie nie dochodzi on do skutku, a Nergal i jego świta co? Mówią o zamachu na wolność słowa. Cóż, chciałoby się powiedzieć, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. 


Najwyższy czas, aby wszyscy zrozumieli, że w momencie, kiedy chcemy mieć do czynienia z kompletną wolnością słowa, należy wyrzucić do śmieci takie słowa jak rasizm, antysemityzm, homofobia, heterofobia i długo by wymieniać. Słuchać deathmetalu szkalującego wszelkie religie? Spoko, Twój wybór. Jesteś fanem medium jadącego jak tylko się da po Żydach? Żaden problem, skoro takie jest Twoje zdanie, to nic mi do tego. Jesteś zafascynowany Mein Kampf i marzysz o powrocie nazizmu? Luz.
Ilu z was poczułoby/poczuło się urażone przez drugą osobę, jeśli ona nawciskałaby kompletnie Twoim autorytetom, profanowała święte symbole, czy mówiła prosto w twarz, że powinieneś/powinnaś jak najszybciej umrzeć? Absolutnie wszyscy. Jeśli chcecie 100% wolności słowa, musicie się na to uodpornić. Jeśli ktoś o skrajnych poglądach zacznie działać niezgodnie z prawem, pójdzie siedzieć prędzej czy później. 

Na szczęście istnieje ciągle druga możliwość, zdecydowanie bardziej cywilizowana. Wystarczy szanować się wzajemnie i zachowywać zgodnie z moralnymi zasadami. Charlie Hebdo powinien przestać publikować skrajnie idiotyczne obrazki, wierni powinni przestać szykanować biletowane imprezy niezgodne z ich ideologią (choć same imprezy też powinny szanować pozostałych), Radio Maryja powinno przestać pozwalać na puszczanie w eter antysemickich wypowiedzi itd. Mamy wybór, skrajność, albo savoir vivre. Decyzja należy do was.

poniedziałek, 16 marca 2015

Żyję!

Jeśli komuś wydawało się, że zniknąłem (podobnie jak Putin), był w błędzie. W ostatnich dniach mam bardzo dużo roboty. Niemniej jednak, na dniach powinien wlecieć najgrubszy, z mojego punktu widzenia, post w historii. Praca wre moi mili. Na umilenie czekania, wrzucam ładną koleżankę.


sobota, 7 marca 2015

Patriotyzm

Od kilku dni słyszę dookoła mnóstwo pytań, co jest powodem tak wielkiego zwiększenia się ilości patriotów wśród młodych ludzi. Wiara nie rozumie też dlaczego tenże patriotyzm staje się tak głęboki, pełny, romantyczny. Choć odpowiedź wydaje się być bardzo prosta, ogromna liczba obywateli jej nie rozumie.


Moje pokolenie jest jednym z pierwszych, które było od początku edukowane w częściowo wolnej Polsce. Mieliśmy okazję dowiedzieć się wielu rzeczy, których nasi rodzice wiedzieć nie mieli prawa. Od początku mówi się nam o tym, jak poprzez wojny z Cesarstwem, Zakonem, Moskwą, Szwecją, Turcją itd. Rzeczpospolita (zarówno sama Korona, jak i RP Obojga Narodów) rośnie w siłę. Na podstawie badań historyków zarówno polskich, jak i zagranicznych, dowiadujemy się jak ważną rolę w Europie odgrywaliśmy i jak potężnym państwem byliśmy. Ba, nasz język był nawet językiem międzynarodowym. 


Później, jak wiadomo, wszystko się posypało. Najeźdźcy zaczęli wygrywać wojny, obce władze na naszym tronie nie działały dla dobra Polski itd. Nadeszły zabory, okupacja, próba odebrania tożsamości narodowej. Swoich sił w walce o wolność próbowali powstańcy, jednak nie dali rady. Swego dopięliśmy dopiero w 1918, kiedy to po zakończeniu I WŚ odzyskaliśmy niepodległość. Później jeszcze przyszedł IV rozbiór, Powstanie Warszawskie i 45 lat komuny. 


Choć mówi się, że od 1989 roku jesteśmy wolni, do dziś bardzo wysokie stołki zajmują osoby, które w ostatnich latach były częścią reżimu. Nie chcę pisać o nazwiskach. Jeśli ktoś posiada choć trochę wiedzy, będzie wiedział o kogo chodzi. Do tego, bez przerwy, rząd udowadnia nam, jak to łatwo i przyjemnie można żyć, kiedy ma się wśród decydentów znajomości. Kolesiostwo, rozrzucanie publicznych pieniędzy itp. Z pewnością nie o taką Polskę walczyli Ci, którzy tylko po to, by mówić po polsku i pielęgnować naszą kulturę sięgali po broń. Dziwi mnie, że ludzie nie rozumieją, dlaczego tak wielkim szacunkiem darzy się weteranów. Jak można nie odnosić się do nich, jak do bohaterów, skoro to właśnie dzięki nim nie naparzamy teraz po niemiecku, czy rosyjsku? Jak można nie szanować w specjalny sposób tych, którzy byli gotowi oddać życie za biel i czerwień? Nigdy tego nie zrozumiem. 


Co więcej, wynoszenie na piedestał np. żołnierzy AK wiąże się z tym, że zawsze byliśmy pozostawieni sami sobie, tak jak oni. Bez sojuszników (nie licząc odwiecznych braci z Węgier) radziliśmy sobie w najtrudniejszych momentach. Co się dzieje teraz? "Dobrowolnie" podporządkowujemy się tym, którzy przez lata byli odpowiedzialni za rozlaną krew naszych przodków. Ba, specjalnie dla utrzymania z nimi "sojuszu", nasza władza zapomina o Polakach. Stąd też coraz częściej mówi się o powrocie do skrajnej suwerenności, której też sam bym chciał. Pojęcie suwerenności jest jednak tematem na inny post. Jako młody Polak, uczony przez kilku fantastycznych historyków, czuje, jakby ktoś obecnie próbował najzwyczajniej w świecie oddać ten kraj w obce ręce. Boli to jak cholera. Na szczęście widać gołym okiem, że ruchy patriotyczno-wolnościowe przybierają na sile. Kto wie, może już niedługo coś się zmieni?

środa, 4 marca 2015

Połączmy ligi!

Choć przez wiele dni byłem bardzo sceptyczny co do opcji połączenia Nice Polskiej Ligi Żużlowej i Polskiej 2. Ligi Żużlowej, ostatnio przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który powinien zostać rozpatrzony. Myślę, że wielu może on przypaść do gustu.


Pewne jest, że najmocniejsze drużyny lałyby niemiłosiernie Lublin czy Rawicz. Myślę jednak, że inteligentni prezesi nie pozwoliliby na to, aby wielce nadwyrężać budżet swojego klubu. Co za tym idzie, prawdopodobnie taki Daugavpils stawiałby raczej na rezerwę w miejsce najdroższych liderów. W pewnym sensie "wyrównałoby" to mecze, ale zmiany dotyczyłyby przede wszystkim małych punktów. Druga sprawa jest taka, że ostatnio speedway tak się wyrównał, że Krosno, czy nawet Piła, na swoim torze, byłaby w stanie powalczyć z Bydgoszczą czy Krakowem. 


Najważniejsze jednak miałoby miejsce po sezonie. W stawce byłoby 11/12 zespołów, które walczyłyby zarówno o awans, jak i... o utrzymanie. Opole, Gdańsk, Częstochowa i Poznań odgrażają się, że wrócą do rywalizacji w 2016 roku. Nie powinno być więc problemem ponownie podzielić stawkę na dwie ligi. Plan jest taki: Po zakończeniu rozgrywek, pierwsza drużyna awansuje do E-ligi, druga jedzie baraże, a te z miejsc 3-8 zostają w Nice PLŻ. Pozostali spadają do 2.PLŻ, tworząc ligę zbudowaną z 7 klubów. Warto przypomnieć, że zgodnie z planem, w sezonie 2015 I lidze wystartować ma 7 ekip, a co za tym idzie, przy połączeniu, jeden zespół z obecnej II ligi w pewnym sensie by awansował.
Znając życie PZM i tak nakaże jazdę w czwórkę na najniższym szczeblu, co nawet mnie może bardzo szybko znudzić.