wtorek, 18 lutego 2014

Los atakuje z zaskoczenia

"Kolarz ekipy IAM Cycling - Kristoff Goddaert wczesnym popołudniem, podczas treningu został potrącony przez autobus. Zmarł na miejscu." Oto fragment wiadomości na stronie naszosie.pl, którą miałem okazję przed chwilą przeczytać. Reakcji każdy z was może się domyśleć. Od razu przyszli mi do głowy zawodnicy, których podobny los spotkał wcześniej. Tondo, Weylandt, Coyot... Po raz kolejny otworzył się najgorszy rozdział ze wszystkich możliwych.


Właśnie w takich chwilach, każdego nachodzi refleksja nad tym, jak mało brakuje za każdym razem, aby skończyło się to podobnie. Jak wiele każdego dnia ryzykujemy, jednocześnie mając tak wiele po prostu w sobie. Mówiąc wprost, każdego nachodzą myśli o jego własnym życiu. Czy to jest to, co chciałeś? Czy to jest to, o czym marzyłeś jako dziecko? To tylko podstawowe pytania. Jedno jest pewne. Oni zginęli będąc tam, gdzie chcieli. Szkoda, że tak tragicznie...


Zawsze najlepiej będę pamiętał Woutera. To jego wypadek wstrząsnął wszystkimi, przynajmniej w kolarskim świecie. Podczas zwykłego zjazdu, zwyczajnie się przewrócił. Już nie wstał. Kości nosa trafiły w mózg. Do dziś każdy pamięta dantejskie sceny na zboczach Passo del Bocco. Etap do Rapallo, wygrana Angela Vicioso. Sam Wouter niczego się nie spodziewał. Wystarczył maluteńki błąd i puff, życie się kończy. Okrutne...

Patrząc na te sytuację, nie można tak zwyczajnie nie doceniać życia. W końcu, jest ono wszystkim co mamy. Więcej już nie dam dzisiaj rady...

PS: WW108, wiem, że trzymasz się dzielnie.