Kto by się spodziewał! Zwycięzcą TCS został... Thomas Diethart. Człowiek, który jeszcze w tym sezonie, przed zawodami w Engelbergu, nie potrafił stanąć na podium zawodów pucharu kontynentalnego. Mówiąc wprost, przebojem wdarł się do światowej czołówki, wyskoczył jak Filip z konopi. Dosłownie. Jego "wybryk" jeszcze dobitniej pokazuje, jak bardzo sport jest nieprzewidywalny. Cóż z tego, że tydzień przed turniejem, głównym faworytem do zwycięstwa był Kamil Stoch, który rządził i dzielił. Niestety, cały turniej zakończył dopiero na 7 pozycji.
Sam turniej nie będzie się jednak kojarzył tylko i wyłącznie z życiową formą Dietharta, który już na stałe wpisał się w kanon mistrzów skakania, ale także z zbyt wysokimi notami dla Ammanna, połamaną ręką Morgensterna, wypaczeniem wyników w Oberstdorfie przez Hofera i świtę, loterią w Innsbrucku, wiosenną atmosferą czy najgorszą od dłuższego czasu formą Pietrka Żyły. Wszystko to złożyło się na jeden z bardziej niezwykłych turniejów od ładnych kilku lat.
Mimo wszystko, wciąż pozostaje kilka pytań. Kto utrzyma formę do Igrzysk, kto ją straci, a kto zbuduje? Czy punktacja za belki i wiatr nie dodała dodatkowej loteryjności? Tylko na ostatnie pytanie znamy odpowiedź. Tak, dodała. Natury się nie oszuka. Poza tym, już nigdy nie będziemy świadkami takiego konkursu, jak w Planicy w 2005 roku. Szkoda. Musimy się przyzwyczaić do +19 za krótszy najazd ;)