Stało się! W końcu zawitałem do stolicy polskich tatr na konkurs pucharu świata w skokach narciarskich. Łatwo nie było, ale dałem radę. Jak wiadomo, odbyła się tylko jedna seria, jednak nie był to dla mnie żaden problem. Z resztą i tak musiałem już wychodzić. Czas na relacje.
Sobota 20:25, wyjazd z Piły w kierunku Zakopanego. Prawie 11 godzin drzemek przerywanych przez "wodżireja podróży" dało z czasem o sobie znać, mając na uwadze nieprzespaną poprzednią noc. Po męczarni w ciemnościach, o godzinie 7:05, razem z moim kompanem Michałem wysiadamy w Zakopanem. Góry powitały nas przednią pogodą.
Sobota 20:25, wyjazd z Piły w kierunku Zakopanego. Prawie 11 godzin drzemek przerywanych przez "wodżireja podróży" dało z czasem o sobie znać, mając na uwadze nieprzespaną poprzednią noc. Po męczarni w ciemnościach, o godzinie 7:05, razem z moim kompanem Michałem wysiadamy w Zakopanem. Góry powitały nas przednią pogodą.
Po chwili przebudzenia, szybko zaczęliśmy szukać drogi na Wielką Krokiew. Cóż, powód był jeden, nie mieliśmy jeszcze biletów. Nie było to problemem. Nie udało się za pierwszym razem (spod skoczni poszliśmy wciągnąć jakieś ciepłe żarełko), nie udało za drugim, ale za trzecim, już ostatecznym (około 12:00) już się udało. Dobra cena, dobre, miejsca, nic, tylko korzystać! W międzyczasie tylko giewont mnie zmartwił, bo miał jakieś takie zachmurzone oblicze.
W końcu przyszedł konkurs. Skakali, wiało (niestety), dookoła wuchta wyziewów alkoholowych i trąbek, w tle Bałkanica, a ja wiem, że jestem tam gdzie chciałem. Tak po prostu. Bez żadnych zmartwień, czy spin, byłem tam gdzie miałem być. Niech to będzie jedna z lekcji dla was, że można, zawsze.
Po zawodach powrót do domu i sen. Niby tylko jeden dzień, ale za to jak ważny. Właśnie w niedzielę czułem się tak, jakbym chciał czuć się zawsze. Bez żadnych wyrzutów sumienia mogę powiedzieć, że był to mój najlepszy dzień w życiu (obok wypadu na TdP 2012). Niech to będzie przykład, co macie robić ze swoim życiem. Ja już zacząłem, teraz wy!