Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... Choć pogoda za oknem bardziej jesienna, to już jutro wigilia. W każdym domu przygotowania wyglądają identycznie. Marian, pokrój marchew! Andrzej, odsuń mi pralkę! Zenek, cholera, znowu siedzisz zamiast się za robotę wziąć! Zetrzyj kurze w garażu, a nie!
Co roku ta sama historia. Każdy z osobna jest chodzącą tykającą bombą, która w każdym momencie może porządnie pierdyknąć, kiedy wujek Antek za grubo pociacha pieczarki na sałatkę. Nigdy nie zrozumiem tej przedświątecznej napinki. Wygląda na to, że dla każdego ważniejsze jest to, aby można było wpierdzielać przez 3 dni wciąż to samo, dać i dostać jak najwięcej prezentów itd. Ludzie chyba zapominają po co w ogóle się spotykają w Boże Narodzenie. Pomijając samą kwestię duchową, mało kto cieszy się z tego, że widzi bliskich, czy nawet znajomych. Mało kto jara się tym, jak wiele można przez te święta zrozumieć. Mało kto świętuje. Niestety.