czwartek, 9 października 2014

Hej Andy, dzięki stary

Stało się. Obawiałem się tego od dawna, ale nie sądziłem, że będzie to aż tak odczuwalne. Andy Schleck zakończył karierę. Człowiek, który przez lata był dla mnie niedoścignionym wzorem odwiesza rower na kołek. Ba, dostał on nawet ode mnie pierwsze miejsce w blogowym nagłówku. Szkoda, że to już czas na emeryturę.


Zaczęło się bardzo szybko. Rok 2007, 22 letni Andy staje się objawieniem Giro d'Italia. Cały wyścig kończy na drugim miejscu, dając się pokonać tylko Danilo Di Luce. Później przyszły już sukcesy w Tour de France. Pierwsze podejście w 2008 roku to "tylko" biała koszulka, jednak następne 3 lata to przepiękne pisanie historii luksemburskiego kolarstwa. Najpierw niezwykłe zwycięstwo w Liege - Bastogne - Liege, potem drugie miejsce, biała koszulka i etap Tour de France w Le Grand Bornard. To wszystko w wieku zaledwie 24 lat. Na każdym robił wówczas niezwykłe wrażenie. Na mnie także. Zaczynając swoją przygodę z kolarstwem, od razu wziąłem go sobie za ulubionego zawodnika. 2010 to ciąg dalszy wielkich sukcesów mistrza. Po aferze dopingowej związanej z Alberto Contadorem przyznane zostało mu zwycięstwo w Grande Boucle, którą na trasie przegrał o 38 sekund. Tyle samo, ile Contador odrobił dzięki problemom Andego z łańcuchem podczas podjazdu pod Port de Bales. Dodatkowo, właśnie na Tourze sięgnął on po 2 etapowe skalpy w Morzine - Avoiraz i na legendarnym Col du Tourmalet. Bez wątpienia miał on szczęście do podjazdów - symboli, gdyż już rok później, podczas TdF 2011, w niesamowity sposób ogolił etap na Col du Galibier, atakując 60 kilometrów przed metą i serwując kibicom najpiękniejszą akcję w kolarskim świecie w ciągu ostatnich przynajmniej 20 lat. Sam Tour znów skończył na 2 miejscu, jednak wierzyłem, że jeszcze kilkukrotnie stanie na najwyższym stopniu podium. Szkoda, że w 2012 wszystko się posypało. Kłótnie z frędzlem Bruynelem, połamana miednica, długa rehabilitacja. Siadł też psychicznie, potrafiąc dać grupo w palnik w hotelowym barze ze łzami w oczach. W 2013 wydawało się, że da radę. Próbował, ale widać było, że to nie ten sam Andy. 2014 to już kompletna posypka - same kontuzje. W wieku 29 lat postanowił skończyć. Szkoda...



Wszystkie jego sukcesy wymieniam z pamięci. Nie muszę wchodzić na żadne strony, we własne spisy etc. Pamiętam nawet jego datę urodzenia. Zawsze miałem wrażenie, że w głowie do złudzenia przypomina mnie samego. Mimo, że nigdy go nie widziałem, czułem się z nim związany. Był dla mnie kimś w rodzaju mistrza, trenera, który uczył mnie tego sportu. Przez wiele lat, wierny jak pies, oglądałem każdy jego start, bez wyjątku. Byłem (i wciąż jestem) wpatrzony w niego jak w obrazek. Obrazek tego, który podbija świat. Każdy jego sukces odczuwałem tak, jakbym to ja coś wygrał. Raz nawet odwiedził moje miasto, jednak ja w tym czasie przesiadywałem w szkolnej ławce. Niestety. Dzisiaj już wiadomo, że więcej w roli zawodnika nie wystąpi, ale jednocześnie z kolarstwem się nie żegna. Mam nadzieję, że szybko znajdzie sposób na utrzymanie się w elicie. Zasłużył na to. Mi pozostaje pamiętać te piękne chwile, których bardzo mi brakuje. Może kiedyś dane mi będzie spotkać go osobiście. Póki co dziękuje mu, jednocześnie topiąc się w smutku. Podobnie jak on na Tourmalet, wiedząc, że przegrał TdF.