czwartek, 12 czerwca 2014

Piłkarskie szaleństwo

Dobra, wiem, że nikogo tytuł nie zaskoczył, ale grzechem byłoby nie napisać choć paru zdań o rozpoczynających się dzisiaj Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Będzie to czwarty, świadomie przeze mnie oglądany czempionat globu w moim życiu. Wszystko rozpoczęło się w Korei i Japonii w 2002 roku, gdzie nasze orły, jak zawsze, odpadły w grupie. 


Z pewnością, dla każdego chłopa w moim wieku, po tym specyficznym turnieju, największym idolem został Ronaldo. Tak, ten prawdziwy Ronaldo, najlepszy strzelec w historii mundialu. Bez żelu, zbędnego symulowania, po prostu znakomity piłkarz. Co więcej pamiętam? Finał Brazylia - Niemcy. Mimo bardzo młodego wieku, niezbyt dużej wiedzy o samej piłce i świadomości wydarzenia, emocje były olbrzymie. Nie to jednak najbardziej zapadło mi w pamięć. Przede wszystkim, w mojej głowie zapisało się drukowanie wyników Korei. Sędziowie pozwalali im na wszystko.
Co było potem? Turniej w Niemczech. Biało-czerwoni, po raz kolejny awansowali do finałów. Drugi raz z rzędu nie wyszli też z grupy. Ważne jest jednak, że w ostatnim meczu grupowym z Kostaryką, Bartek Bosacki strzelił dwie bramki, dzięki czemu, w ciągu 90 minut, jest skuteczniejszy od Messiego i Krystyny ;) Nie to jednak zapadło w pamięć wszystkim kibicom. Dogrywka finału, Materazzi i Zidane zaczynają nerwowo rozmawiać, po czym Zizou sprzedaje Włochowi soczystego baranka. Przyznać też należy, że właśnie wtedy powstało też klasyczne stawianie autobusu, stosowane przez Marcello Lippiego i prowadzoną przez niego reprezentację. Dodatkowo, pamięta ktoś symulkę turnieju w wykonaniu Inzaghiego? 


W końcu przyszedł czas na Puchar Świata na czarnym lądzie. Był on w pewnym sensie magicznym wydarzeniem. Specyfika dźwięku wuwuzeli, połączona z ogólnym zachwytem nad tym, że udało się zorganizować doskonały turniej w RPA, dała obraz niezwykłego święta, które w niezwykły sposób działało na moją wyobraźnię. Fantastyczna gra Ghany, niezwykły turniej Forlana, defensywny geniusz Berta van Marwijka, luz w grze Hiszpanów, a jako dodatek genialna bramka Giovanniego van Bronckhorsta. Od tego czasu też ma ze mną na pieńku pewien jegomość o nazwisku Suarez. Zabawa w bramkarza w dogrywce ćwierćfinału z Ghaną była dla mnie wówczas największym dziadostwem. Tak, czy owak, był to niezapomniany turniej, który na lata będzie dla mnie najpiękniejszym wydarzeniem piłkarskim w życiu. 


Teraz przyszedł czas na kolejne ultra magiczne miejsce. Już za 38 minut rozpocznie się pierwszy mecz mistrzostw w Brazylii. Pomyślmy więc w ostatniej chwili, kto może odegrać znaczące role? Na gospodarzach ciąży ogromna presja, a młody zespół może sobie z tym nie poradzić. Małym czarnym koniem mogą być Chorwaci, którzy coraz pewniej radzą sobie na arenie międzynarodowej. O sile Hiszpanów, Niemców, Argentyny, czy Włochów nie trzeba przekonywać. Do tego groźni mogą być Ci, którzy od zawsze wymieniani są w gronie faworytów. Mowa oczywiście o Anglikach i Francuzach, którzy mogą sprawić niespodziankę. Podobnie sprawa ma się z Holendrami, którzy z pewnością będą chcieli poprawić wynik z poprzedniego mundialu. Kto może okazać się cichym pogromcą czempionów? Osobiście szczerze kibicuje Belgom, którzy po latach posuchy, mogą pokazać się z dobrej strony. Ambitny zespół z Edenem Hazardem na czele jest w stanie skopać cztery litery wszystkim. Równie bacznie przyglądać się będę poczynaniom Kolumbijczyków, którzy jednak mogą mieć utrudnione zadanie przez brak Radamela Falcao. Mało prawdopodobny wydaje się być dobry występ Ghany i Urugwaju, bowiem ich forma wydaje się pozostawiać wiele do życzenia. 


Co nam pozostaje? Delektować się pięknem futbolu, cudowną atmosferą, pięknymi bramkami, niezwykłymi meczami, ilością czystych, sportowych emocji. Zostało 19 minut. Zróbcie sobie kanapkę, zalejcie herbatę, ewentualnie otwórzcie piwko. Niech zacznie się spektakl!