niedziela, 30 marca 2014

Dlaczego szosowcy omijają drogi rowerowe

Niedziela, cotygodniowa runda. Słonko przyświeca, nogi spokojnie kręcą, ręce i nogi coraz bardziej opalone. Jedziesz sobie w spokoju, aż tu nagle wyskakuje po lewej nisko zawieszony, trąbiący golf. Okno powoli się obniża, a zza niego wychyla się łysawy, na oko 22 letni dresik. Nie było żadnego dzień dobry, od razu poleciała klasyczna łacina. Dlaczego? Podobno obok szosy jest dróżka rowerowa. Tak, zdecydowanie była to dróżka rowerowa, podobna do tej z poniższego zdjęcia.


Dziura na dziurze, otyli turyści, mnóstwo pieszych, trawa wyrastająca spod kostki, płaczące matki, oczerniające Cię za uderzenie w dwuletnią maszynkę srająco-płaczącą, która wbiegła Ci pod koła i przyczyniła się do utraty czterech przednich zębów. Tak, to właśnie nasze "dróżki rowerowe". Dlaczego mimo jasnych przepisów, wszyscy szosowcy, oraz znaczna część zawodników związanych z MTB omija tego typu wynalazki? W trosce o własne zdrowie i domowe finanse. 

Co by nie mówić, podczas treningów najważniejsze jest utrzymanie własnych kości w odpowiednim stanie. Każdy upadek to szansa złamania, co przy kolarskiej budowie może bardzo łatwo nastąpić. Moment nieuwagi, złapana japa i bang, leżysz na boku ze złamanym obojczykiem/żebrami. Sorry, nie chcę ryzykować. Co więcej, nie tak dawno dałem się śmignąć Trekiem znajomemu, właśnie po wspomnianej dróżce. Po 200 metrach zrezygnował, a wieczorem szukał po znajomych temblaka, bo nie wytrzymywał bólu łokcia. Taka sytuacja.


No dobra, zdrowie mamy za sobą. Teraz czas na coś, co boli równie mocno. Mowa rzecz jasna o stratach w sprzęcie. Przede wszystkim widelec, jedna z najważniejszych części w rowerze, odpowiedzialna przede wszystkim za sterowanie. Uszkodzenie jej jest jednoznaczne ze stratą kilku zębów, złamaniem nosa i koniecznością sięgnięcia po jakieś 4 kafle. Niestety, alu/carbo ramy kosztują.


Jednocześnie najłatwiej jest połamać koła. Efekt takiego doświadczenia podobny jest do tego ze złamanym widelcem, jednak kupienie nowej pary alu/carbo kółek to jednak mniejszy koszt. Nie zmienia to jednak faktu, że przy takiej szerokości gum, nabiciu ich dużą ilością powietrza (około 6 atmosfer), oraz bardzo miękkiej budowie, wpadnięcie kołem w dużą dziurę odbija się również na widelcu. 


Tył roweru również może bardzo mocno odczuć jazdę po tak bardzo nierównym terenie. Nie wspominając o okropnym bólu w kręgosłupie, wspornik siodła, kaseta, tylne koło, korba... po prostu wszystko bardzo mocno obrywa. Wszystko co tylko może, po chwili jest wybite, pokrzywione, rozwalone na części. Nic przyjemnego. Kolejny gruby hajs idzie na remont.


Na koniec chyba najrzadziej spotykany "uraz", jednak również możliwy. Przy niezwykle feralnym upadku, mega dziwnym ułożeniu ciała etc, można (tak, można) wyrwać bloki z butów. Wbrew pozorom jest to coś niezwykle nieprzyjemnego. But nie zdąży się wypiąć, blok wyrwany razem ze śrubami, uszkadzając carbo podeszwę białego sidacza. Kolejny kafelek w tył. Niestety...


Właśnie dlatego nie śmigam po przydrożnych dróżkach rowerowych. Poza tym, jak sama nazwa wskazuje, szosowcy jeżdżą po szosie. Niestety, łysolki z nisko zawieszonych golfów, z dorzuconym tylnym spoilerem nigdy tego nie zrozumieją. Niech jednak pamiętają, że nasze nogi mają więcej mocy niż ich bestie 1.2 w LPG. Mimo wszystko najlepsze jest ich zdziwienie, kiedy bez żadnych problemów wskakujesz im na tył i przez kilka kilometrów (aż nie skręcą) rysujesz im tylny zderzak swoim przednim kołem, mocarzu. Tak czy owak, pozdrawiam ich gorąco, jak Lars Boom Michaela Matthewsa.