Drużyna Kolejarza Rawicz to
idealny przykład zespołu, który atakując zaplecze Enea Ekstraligi próbuje
pokonać zbyt wysokie progi. Mimo, iż dopingować należy każdemu ośrodkowi
żużlowemu w Polsce, trzeba przyznać, że zespół z południa Wielkopolski jest
najbardziej sztucznym tworem w naszym kraju w obecnych czasach.
Składa się na to kilka aspektów.
Przede wszystkim, na mecze w mieście znanym przede wszystkim z więzienia i
otaczających go (o zgrozo) bulwarów Jana Pawła II, chodzi ledwie kilkaset osób.
Jest to zdecydowanie najmniejsza liczba fanów w całej Polsce. Nie ratuje
sytuacji fakt, że wielu z nich pamięta jeszcze czasy Floriana Kapały. Dodatkowo,
ciężko jest także o pokaźnych sponsorów, gdyż żadna duża firma w promieniu
około 50 kilometrów od Rawicza nie postawi na najniższą klasę rozgrywkową,
mając pod nosem potencjał reklamowy leszczyńskiej Unii. Warto też zauważyć, że niedźwiadki
wypuściły bardzo niewielką liczbę wychowanków. Wiadomo jednak, że mimo niezbyt
wielkiego potencjału, prezes Cieślak, za wszelką cenę chce przenieść wszystkie
możliwe imprezy do Rawicza. Finał Złotego Kasku, półfinały IMP itp. miały już
miejsce. Kto wie, może w przyszłości przyjdzie czas na IMŚJ, czy GP?
W ostatnich latach, Kolejarz
kilkukrotnie atakował I ligę. Niestety, atak ten kończył się mniejszym lub
większym blamażem. Wielu kibiców żartowało nawet, że rawiczanom bliżej do
Chrystusa niż żużlowców, gdyż jeżdżą na tych samych osiołkach, co osobnik
Jezusowy spod Jerozolimy. W żadnym wypadku nie chce tutaj ubliżyć
któremukolwiek z zawodników, którzy reprezentowali Kolejarza w tamtych czasach.
Więcej uwagi skierowałbym na fakt, że klub z Rawicza nie był w stanie zapewnić
najemnikom odpowiednich aneksów finansowych, pozwalających na budowę porządnego
zaplecza sprzętowego.
Przykro o tym mówić, ale niestety
tak to wygląda. Mimo ogromnych starań Pana Cieślaka, w Rawiczu nie będzie dane
zobaczyć wielkiego speedwaya, jeśli chodzi o rozgrywki ligowe. Niestety,
waleczne niedźwiedzie są tylko posłusznymi miodojadami pokroju Kubusia
Puchatka. Pozostaje tylko wierzyć, że w dalekiej, a może i tej niedalekiej
przyszłości na stadion przy ul. Sportowej przybędą tysiące kibiców, gotowe na
dopingowanie swojego lokalnego klubu. Póki co jednak należy włożyć to między
bajki.