Niestety, nawet na mnie przyszedł czas. Po wielu, bardzo wielu dniach wolności i życia zgodnie z tym, co siedzi w głowie, los wysłał mnie do roboty. Ha, niby to nic takiego. W końcu wpadnie parę groszy na jakiś wypad, będzie na okazyjny kebab ze znajomymi. Dla mnie bomba, ale nie w takich warunkach.
Jakiś czas temu, zastanawiając się nad wyborem, na "dzień dobry" skreśliłem wszystkie możliwości związane z dyganiem na taśmie. Wiadomo, w łatwy sposób można dostać w łeb, a z życia nie ma zupełnie nic. Niestety, trafiłem z deszczu pod rynnę. Każdy indywidualista, taki jak ja, z pewnością zrozumie o co chodzi. Po pierwsze, nie mam żadnej możliwości na jakiekolwiek spełnienie w dniu pracy. Nie da się zrobić zupełnie nić, poza bezużytecznym zapierdzielaniem. Po drugie, wszechobecna jest irytująca napinka, która w naszym cudownym kraju jest czymś zupełnie normalnym. No cóż, taki mamy klimat. Po trzecie, każda niżej postawiona osoba w "firmie" jest z reguły winna za wszystko. Yaaay, fantastico! Szkoda, że nie ma się z tym nic wspólnego.
Jest mi niezmiernie przykro, że dla 99% ludzi, to wszystko jest czymś zupełnie normalnym. Tak w końcu działa nasz świat. Sorry miśki, gówno prawda. Kilka ostatnich miesięcy zbyt wiele mnie nauczyło.Dzięki nim żyję ze świadomością, że live your dreams to nie tylko pusty slogan. Szkoda tylko, że jestem jednym z niewielu, dla których ważniejsze jest życie samo w sobie, a nie pierdyliard zer na koncie i białe lambo pod willą z basenem.
Jedno mogę jednak wam obiecać. Jeśli wytrzymam w tym syfie miesiąc, po pierwszej sesji będziecie patrzeć na fotki z wyjazdu w okolice Rijeki. Teraz już nie odpuszczę. Peace.