środa, 24 sierpnia 2016

Dlaczego zakochałem się w Oakleyach

Jak wiadomo, stylóweczka, to jedna z najważniejszych rzeczy w kolarskim światku. Składają się na nią praktycznie wszystkie elementy ubioru. Od stroju, przez kask, buty, skarpety po okulary. Te ostatnie, w moim mniemaniu, są jednak najważniejsze. Powodem jest możliwość wyrażenia własnego kolarskiego stylu.


Od zawsze byłem fanem amerykańskiej firmy. Wiadomo, w Oakleyach jeździ pół peletonu, lecz praktycznie każdy model, każde malowanie, wszystko inaczej leży na różnych twarzach. W moim życiu zdarzyło mi się już testować twory Authora, Uvexa czy Rudy Projekta. Muszę jednak przyznać, że dopiero po założeniu oakleyowych radarów, poczułem maksymalny komfort i poczułem, że nawet przyzwoicie w nich wyglądam (ta skromność ;) ). 


Bez wątpienia najważniejszy jest sam komfort jazdy. Można śmiało powiedzieć, że po 2 minutach zapomina się o tym, że ma się na nosie okulary. Dodatkowo każdy rodzaj soczewek, dobierany w zależności od pogody, idealnie spełnia swoją funkcję. Nigdy nie jest za ciemno czy za jasno. Co ważne, mają one także dodatkową zaletę. Jeśli tylko wybierałbyś się na porządną strzelaninę z czeczeńskim brodaczem, który wisi Ci hajs za handel rosyjskimi prostytutkami, możesz użyć ich jako ochrony dla oczu. Serio. Jest duże prawdopodobieństwo, że zatrzymałyby one porządnego headshota. Jeśli nie wierzycie, sprawdźcie materiały video. 


Oakley wymiata, polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz