Stało się. Również u mnie praca wygrała z życiem, w dużej mierze się jej oddałem. Teraz już nic nie zatrzyma następującego procesu. Liczy się tylko hajs, hajs i hajs. Przecież trzeba się ustawić na przyszłość, sami o tym doskonale wiecie. Może kiedyś dane mi będzie wozić się lambo, mieszkać w USA i tak dalej. Muszę się tylko dobrze nachapać.
Od teraz moje życie się zmieniło. Nie obchodzą mnie górnolotne marzenia czy uczucia, ważna jest ilość mamony na koncie. W końcu tak to powinno wyglądać, prawda? Tak mi przynajmniej mówili. Wielu zawsze powtarzało mi, że tylko z wieloma zerami na rachunku jestem w stanie coś osiągnąć. Niezależnie od tego, czy takowy hajs jest mi potrzebny, ma on być w banku i koniec. Taka tam życiowa zasada.
A co, jeśli powiem wam, że to ile masz peklu nie mówi o tym co w życiu osiągnąłeś? Co zrobisz, kiedy Ci powiem, że to od Twojego stylu życia zależy Twoja pozycja? Kaskę lubią tylko puste blachary spod wiejskiego klubu. Czyny są najważniejsze.
Od kilku dni, pewna grupa osób non stop powtarza mi, że zapierdzielając 11 godzin dziennie najzwyczajniej się sprzedałem. W końcu od zawsze bębniłem o tym, iż bez pieniędzy da się żyć, że nie są one synonimem szczęścia etc. Wciąż utrzymuje to zdanie. Niestety niektórzy zwyczajnie nie rozumieją, że następnym poziomem w moim życiu są podróże, a na te podróże trochę grosza trzeba mieć. Tylko kretyn myśli, że praca staje się od tego ważniejsza. Niestety, wypadło tak, że traci trochę na tym to, co robiłem zawsze, ale coś za coś. Doba ma tylko 24 godziny i dwóch pieczeni na jednym ogniu póki co upiec nie mogę. Jedno jest pewne. Nie żyję po to, by pracować, a pracuje po to, by żyć. Jeśli myślisz inaczej, polecam wrócić na ławkę do kręcenia tego i owego ;)